Plażowanie.

A to ci lato. 
Po raz pierwszy trzeba było dokupić emulsję do opalania, z najwyższym faktorem, bo zabrakło. Zwykle po wakacjach wyrzucałam wykorzystane w dwóch trzecich butelki balsamów przed, po ekspozycji na słońce. Nikogo nie trzeba gonić do zadbania o własną skórę, czapki i kapelusze stały się obowiązkowymi elementami garderoby. 
Zjadamy niemożliwe ilości pomidorów, które są tanie i pyszne. Polubiłam piwo bezalkoholowe i wszelkie radlery, no może z wyjątkiem truskawkowego. Piwo i truskawki - niestety nie przekonuje mnie to połączenie. Całkiem niedawno doświadczyłam w piwnej kwestii wyjątkowego koszmaru - portera o smaku truskawkowym. Ohyda!
Co jeszcze? Mój limit przebywania na plaży, nad wodą - trzy godziny. Ustanowiony wprawdzie nieco sztucznie, tyle bowiem mamy czasu między autobusem tam i z powrotem. Z dzieciństwa pamiętam, że ciężko było nas/dzieciarnię skłonić do wyjścia z wody. Teraz, gdyby mogły, zamieszkałyby w brodziku, bo ledwo wychodzą z wody, dosłownie w tej samej sekundzie schną i zaczynają narzekać na upał.  Mam pewne podejrzenia, że słońce w tym roku postanowiło nas wszystkim usmażyć żywcem.  Okrutny gorąc oraz zagęszczenie ludzkości w wodzie, porównywalne z przysłowiowymi sardynkami w puszcze, w końcu wygania jednak z plaży największych miłośników kąpieli.
Trzy godziny - w sam raz na kilka kąpieli i wodne zabawy z chłopakami, zjedzenie sporej ilości kanapek, zużycie słusznej ilości wspomnianych wcześniej emulsji i przeczytanie kilku stron.  I na poczucie się integralną częścią tej skąpo odzianej, rozpaczliwie szukającej ochłody społeczności. Wprawdzie nie mam parawanu, parasola ani namiotu plażowego, ani nawet materaca - żadnego, a już szczególnie nie w supermodnym kształcie pizzy czy flaminga, ale w głębi duszy czuję się pełnoprawną plażowiczką. Piłkę plażową mam i jeden rękawek, drugi nie wykazuje chęci ujawnienia się.
I pomyśleć, że jeszcze parę lat temu ( całkiem niedawno) pojawienie się na plaży stanowiło nie lada problem, że nie wspomnę o konieczności wkroczenia tamże w stroju kąpielowym. Żałuję, że nie wiedziałam wtedy o czymś takim jak burkini, z pewnością bym skorzystała. I tak, nie dość, że psułam zabawę samej sobie,  to jeszcze wściekałam się na innych, że bawią się lepiej ode mnie.  Z jakąż to wstrętną satysfakcją patrzyło się na kobiety wyglądające w bikini mniej efektownie. Z jaką udawaną obojętnością  nie zauważało tych wyglądających o niebo lepiej!
   To się na szczęście zmieniło - nie mam żadnego problemu z ciałami, ani swoim, ani cudzymi. O jakieś trzydzieści lat za późno - durny człowiek, pozwala się samemu sobie podobać. I wtedy wszystko ładniejsze.





Komentarze