Ślimaki w Olsztynie:)

Lemoniada pokrzywowa. Zupa z pokrzyw ze ślimakami. Chłodnik litewski jak się należy, z jajkiem pokrojonym w ćwiartki, a do boku, jak to się mówi na Warmii, pieczone ziemniaki. Podpłomyk,   świeżo tłoczony olej rzepakowy do maczania. Trzy rodzaje pierogów: z serem kozim, z jeleniem i z gęsiną. 
Jeśli ktoś z Was odwiedzi Olsztyn i chciałby zabrać stamtąd również regionalno-kulinarne wspomnienia, musi koniecznie wpaść do "Cudnych Manowców".  Powyżej zapamiętany fragment menu, z którego cos niecoś skubnęłam. No dobra, nie tknęłabym zupy ze  ślimaków:)  Chciałam się tu trochę popisać, że niby taka jestem światowa i otwarta na nowe smaki i struktury w kuchni.  Cała prawda wyszła jednak na jaw dawno temu, w mieście zagranicznym, w którym osiągnęłam szczyt kulinarnej odwagi - po kilku kieliszkach wina zamówiłam po francusku  ostrygi - dla męża i szwagra.  Sama ich nie tknęłam.   Mam znajomych, których rodzinną tradycją jest ślimakowa zupa, przygotowywana raz w roku przez seniorkę rodu. Ślimaki trzeba najpierw upolować (!), potem kilka dni się je oszlamowuje (bleee), a  następnie, po iluś tam jeszcze kulinarnych operacjach, konsumuje. Podobno rarytas. Czym wobec niego są  banalna czernina albo flaczki? 
Ale dość o ślimakach. W "Cudnych Manowcach" jest bardzo klimatycznie i muzycznie. Dla mnie może za dużo tego Starego Dobrego Małżeństwa, ale  olsztyński Shannon  - jak najbardziej. Zdążyłam jeszcze obejrzeć dziwne rzeczy w słoiczkach - na przykład brukselkę marynowaną w serwatce.  Moje podniebienie nie jest jeszcze gotowe na taką rewolucję i nie pomogłaby nawet Marta Gessler. Podobno truskawki dobrze smakują z pieprzem, ale dla mnie ciągle to tylko teoria.
Z olsztyńskich miejscówek bardzo polecam galerię "Manufaktura sztuki". Na widok sklepów tego typu mąż i starszy syn błyskawicznie zmieniają kierunek. Nagle okazuje się, że mamy tylko kwadrans do pociągu, a w kieszeni tylko parę złotych na bilety ( karta nie działa:). Lecz ja,  cóż, nie zniechęcam się tak szybko! Wykorzystując podstępnie sroczy instynkt młodszego synka,  wabię go jakimś konikiem czy rycerzykiem z wystawy... i wciągam  nastawioną negatywnie drużynę na pokład.  I co? Dali radę, ja też, bo wydałam tylko 18 złotych. Synek z syndromem sroczki wybrał drewnianego ptaszka (potem przypomniało mi się, że pełno było podobnych w domu babci), ja znalazłam piękny magnes z grafiką Piotra Majchera,  notabene syna właścicielki galerii.  A przy okazji dowiedziałam się trochę o warmińskich tradycjach weselnych.
Przy gałce lodów o samu arbuzowego somersby całkiem zapomniałam o tym, jak mi przykro, że nie da się być wszędzie, gdzie chciałoby się być i niestety nie posłucham Brodki, która dwa dni później wystąpi na Olsztyn Green Festiwalu.  Ale w zamian rodzina mojego męża powiększy się o pięć osób w ciągu dwóch dni, więc Brodka musi poczekać.






Komentarze