Starsza pani, wiolonczela i skrzypce.

Nie wiedziałam, że ktoś nas tak bacznie obserwuje. Nie dziwi, że obserwuje, bo jak tu nie patrzeć na pięcioletniego chłopca, który nieustannie  toczy walkę z niewidzialnym wrogiem, wykonując serię mniej lub bardziej skoordynowanych gestów imitujących walkę, a przy tym wydając z siebie nieustająco serię odgłosów  bojowych? Nie da się go nie zauważyć. Niestety, dziś trochę przeszarżował -  chłopiec walczył, prowadząc wózek pełen zakupów, którym  nie podobały się chyba nagłe zwroty akcji, więc co chwilę coś wypadało. Musiałam mu ten wózek odebrać. I wtedy nagle, bezszelestnie, powiedziałabym, pojawiła się za nami starsza pani. W wieku bliżej nieokreślonym, ale myślę, że grubo po siedemdziesiątce. Krótko skomentowała żywotność mojego potomka i zleciła mu zaprowadzenie jej wózka do kasy. Bez sprzeciwu chwycił za rączkę.
W ciągu dwóch czy trzech minut spędzonych razem w kolejce do kasy dowiedziałam się, że starsza pani jest bardzo zmęczona, bo … nie, nie ma problemów ze snem. Nic jej nie boli i nie musiała wstać wcześnie rano do lekarza. Nie chodzi też na pierwszą poranną mszę!  Otóż była wczoraj na koncercie, z którego bardzo późno wróciła. Musiała wcześnie wstać, bo miała umówioną wizytę u fryzjera. A tak w ogóle to dziś też idzie na koncert. 
Na jakież to koncerty chadza ta starsza pani, że z ekscytacją opowiada o nich obcym ludziom w kolejkach sklepowych? ( swoją drogą, mnie się to ciągle zdarza - kiedyś, też na spacerze z chłopakami, zaczepiła mnie pani, która okazała się być aktorką amatorskiego teatru i zaprosiła mnie na swoje przedstawienie!!!)  Wystarczyło wyjść na zewnątrz, by zauważyć duży plakat "Piła Festiwal". Warsztaty mistrzowskie z Bartłomiejem Niziołem. W rolach głównych: wiolonczela i skrzypce.
Zainspirowana iskrzącym się z radości spojrzeniem starszej pani, poszłam z mężem i najmłodszym melomanem* najpierw na koncert uczestników warsztatów, potem na koncert finałowy. Absolutnie nie czuję się na siłach, by opisać muzyczne przeżycia, brakuje mi i kompetencji, i słów. I osłuchania - muzyki klasycznej słuchamy rzadko, za trudna, zbyt dużego skupienia wymaga. Czy  zatem było warto? Oczywiście. Okazało się, że wirtuozerska gra wzbudza nie mniejsze emocje niż koncert rockowy i że publiczność po brawurowym wykonaniu jakiegoś utworu krzyczy tak samo głośno. Że są utwory, których nie wysłuchałabym do końca w domu, z odtworzenia, ale co innego, gdy się obserwuje artystę i jego umiejętność panowania nad instrumentem, wydobywania
z niego najdziwniejszych dźwięków.
Znajoma ze sklepu starsza pani siedziała kilka rzędów za nami. Przyszła sama. Nawet myślałam, żeby do niej podejść i zaczepić, że  to dzięki niej jesteśmy tutaj, ale... jakoś nie wyszło. Nie mogłam za to  się oprzeć, by nie spoglądać od czasu do czasu na nią, jak skupiona, z przymkniętymi oczyma, chłonie muzykę. 



* Najmłodszy meloman poddał się po czwartym utworze na wiolonczelę. Z potrzebą kultury wygrał głód!


Komentarze