Najpierw zgrzyt estetyczny. Otoczenie, w którym znajduje się budynek, wygląda jak scenografia do "World War Z". Z elewacji budynku, pomalowanej na zaskakujące w kontekście miejsca i klienteli kolory ( soczysta czerwień, zieleń, żółć) płatami odłażą kolejne warstwy farby. Betonowe ogrodzenie imitujące mury obronne zamku, z miniwieżyczkami pokrytymi niebieską blachodachówką. W obrębie budynku stoi opustoszała buda z szyldem "Usługi szewskie", przekrzywiona lekko, trzymającą się kupy tylko dzięki kilometrom taśmy klejącej. Niedbale zasłonięta wewnątrz kotara potęguje wrażenie, jakby ktoś opuszczał to miejsce w pośpiechu.
Wnętrze przychodni szaro ( podłoga, a na niej klasyczne linoleum) - seledynowo ( lamperie, a jakże) - niebieska (górna część ścian). Zawiły system korytarzy. Toalety dla pacjentów pamiętające lata chyba jeszcze sześćdziesiąte. Nie trzeba przechodzić upokarzającego rytuału stania w kolejce do recepcji po kluczyk, droga pozornie wolna! Wystarczy jednak wejść do toalety, by wyjść z niej natychmiast i raz jeszcze przemyśleć czy wizyta w tym miejscu jest koniecznością, czy może tylko kaprysem, dowodem słabości woli? Bo jeśli to drugie, a zwykle wychodzi, że to drugie, to można poczekać. Odłożyć na potem, na powrót do trybu mówisz, żądasz - masz, dostajesz.
Przychodnia jest królestwem starości. Starością stoi polska służba zdrowia. Starością budynków - bywa, że klasyczną i uroczą, częściej jednak burczącą, skrzypiącą i niefunkcjonalną. W sferze ludzkiej jest to starość czy może lepiej napisać - dojrzałość kompetentna i serdeczna, ale w starciu z wiecznie spieszącą się młodością, wywołuje rozpaczliwy stan napięcia i zagubienia tych drugich. Tutaj na miejscu czują się tylko pacjenci wiekowi, którzy ze spokojem zasiadają na drewnianych ławkach przed gabinetami i przełączają się na tryb "trwanie". Bez dyskusji, bez odrobiny pretensji oddają się przeznaczeniu. W powietrzu unoszą się zapachy ciężkich perfum, lekarstw. Muzyka przychodni - szelest kartotek, pochrząkiwania, spazmatyczne ataki kaszlu, szuranie stóp.
W rejestracji brak komputerów i telefonów komórkowych. Kartotekę uzupełnia pani, której spokoju nie jest w stanie zmącić ani brzęczący nieustannie telefon, ani mdlejący właśnie na korytarzu młodzieniec. Telefonu nie odbiera, a do młodzieńca idzie powoli, upewniwszy się wcześniej, że omdlenie jest efektem pobierania krwi. Podzieli się z pacjentem wyjętą z torebki czekoladką Merci. "Masz, chłopie, babcie jeszcze wszystkiego nie zjadły. A ty pewnie na czczo." Powraca na stanowisko. "Jeszcze żadna babka mi tu nie zemdlała, a chłopaki codziennie." Podpisuję trzy oświadczenia. Moje papiery przekazane zostają do drugiej pani, również odręcznej i technologioopornej. To trwa i trwa.
Przed gabinetem pani doktor o idealnie zakręconych siwych lokach i biodrach pamiętających co najmniej trzy porody czeka kilkunastu czynnych zawodowo, nieemerytowanych pacjentów z rozpaczą w oczach. Świat i wszystkie sprawy niecierpiące zwłoki przyzywają, trzeba jeszcze tylko przekroczyć ten Rubikon. Tylko jak? Umawiamy się, kto następny. To działa uspokajająco, godzimy na czekanie, ale od - do, ani trochę więcej. Wkrótce okazuje się jednak, że pani doktor kieruje się własną kolejką, że parafrazując Biblię, ostatni mogą być pierwszymi. Zdesperowany pacjent wparowuje do gabinetu podczas badania, domagają się sprawiedliwości. Krzyk oburzonej doktorki to najostrzejszy akcent tego dnia. Pacjent wychodzi zawstydzony i pokonany, nie załatwiwszy nikomu niczego.
Około godziny trzynastej trzydzieści udaje mi się wykonać wszystkie badania. Wychodzę z przychodni, spędziłam tu trzy i pół godziny.
Prędko od domu. Kurczę, miałam na to przedpołudnie tyle planów. Może zdążę coś jeszcze zrobić?
Ale najpierw do toalety.
Przychodnia jest królestwem starości. Starością stoi polska służba zdrowia. Starością budynków - bywa, że klasyczną i uroczą, częściej jednak burczącą, skrzypiącą i niefunkcjonalną. W sferze ludzkiej jest to starość czy może lepiej napisać - dojrzałość kompetentna i serdeczna, ale w starciu z wiecznie spieszącą się młodością, wywołuje rozpaczliwy stan napięcia i zagubienia tych drugich. Tutaj na miejscu czują się tylko pacjenci wiekowi, którzy ze spokojem zasiadają na drewnianych ławkach przed gabinetami i przełączają się na tryb "trwanie". Bez dyskusji, bez odrobiny pretensji oddają się przeznaczeniu. W powietrzu unoszą się zapachy ciężkich perfum, lekarstw. Muzyka przychodni - szelest kartotek, pochrząkiwania, spazmatyczne ataki kaszlu, szuranie stóp.
W rejestracji brak komputerów i telefonów komórkowych. Kartotekę uzupełnia pani, której spokoju nie jest w stanie zmącić ani brzęczący nieustannie telefon, ani mdlejący właśnie na korytarzu młodzieniec. Telefonu nie odbiera, a do młodzieńca idzie powoli, upewniwszy się wcześniej, że omdlenie jest efektem pobierania krwi. Podzieli się z pacjentem wyjętą z torebki czekoladką Merci. "Masz, chłopie, babcie jeszcze wszystkiego nie zjadły. A ty pewnie na czczo." Powraca na stanowisko. "Jeszcze żadna babka mi tu nie zemdlała, a chłopaki codziennie." Podpisuję trzy oświadczenia. Moje papiery przekazane zostają do drugiej pani, również odręcznej i technologioopornej. To trwa i trwa.
Przed gabinetem pani doktor o idealnie zakręconych siwych lokach i biodrach pamiętających co najmniej trzy porody czeka kilkunastu czynnych zawodowo, nieemerytowanych pacjentów z rozpaczą w oczach. Świat i wszystkie sprawy niecierpiące zwłoki przyzywają, trzeba jeszcze tylko przekroczyć ten Rubikon. Tylko jak? Umawiamy się, kto następny. To działa uspokajająco, godzimy na czekanie, ale od - do, ani trochę więcej. Wkrótce okazuje się jednak, że pani doktor kieruje się własną kolejką, że parafrazując Biblię, ostatni mogą być pierwszymi. Zdesperowany pacjent wparowuje do gabinetu podczas badania, domagają się sprawiedliwości. Krzyk oburzonej doktorki to najostrzejszy akcent tego dnia. Pacjent wychodzi zawstydzony i pokonany, nie załatwiwszy nikomu niczego.
Około godziny trzynastej trzydzieści udaje mi się wykonać wszystkie badania. Wychodzę z przychodni, spędziłam tu trzy i pół godziny.
Prędko od domu. Kurczę, miałam na to przedpołudnie tyle planów. Może zdążę coś jeszcze zrobić?
Ale najpierw do toalety.
Komentarze
Prześlij komentarz