Wyzwolenie



Jedną z najpiękniejszych chwil w jej życiu była ta, kiedy uświadomiła sobie, że ma w dupie, czy jest damą.
 Wracała wtedy do domu z pracy i zakupów. Dookoła jesień eksponująca całą gamę barw ciepłych. Ona jak zwykle, kontrastowo, jak postać żywcem wyjęta z powieści graficznej - czarny płaszcz i turkusowy szal. Wiatr, wyjątkowo silny tego dnia, wyczyniał cuda z jej włosami  - wpychał kosmyki do ust, zasłaniał oczy.  Miała wrażenie, że od tego albo zwymiotuje, albo na kogoś wlezie, ale po kilku bezskutecznych próbach okiełznania fryzury poddała się.  Ofiarą wiatru padł również szal. Artystycznie chaotyczny zawój rozsupłał się i przeistoczył w turkusową kreskę  na tle dość nieokreślonego kolorystycznie nieba, ale takiego bardziej szarawego.
Wbrew wiatrowi i  katarowi kroczyła dzielnie w tym swoim czarnym płaszczyku i obuwiu niesportowym, a mianowicie w botkach skórzanych, rozmiar trzydzieści sześć, obcas o wysokości dziesięciu centymetrów. Dziesięć centymetrów bliżej nieba. Pofrunęłaby jeszcze wyżej, gdyby nie dwie materiałowe torby zwisające z obu ramion. A w nich między innymi kilogram jabłek, trzy różne odmiany,  i kalafior. Dodatkowo teczka z papierami z pracy, w niecodziennym, ale bardzo  kuszącym towarzystwie dwóch  pętek kiełbasy kruchej. 
Zapach tej kiełbasy nie dawał  spokoju. Wydobywał się z torby przy każdym jej uderzeniu o biodro. Nie pozwalał się  skupić na różnych ważnych kwestiach, które planowała przemyśleć w drodze do domu, na przykład jaką zrobić dekorację do jasełek albo co  kupić mężowi na mikołajki. Dotarła już prawie do domu,  czas przeznaczony na te  kwestie  nieubłaganie kurczył się, a ona nie znajdowała się nawet na milimetr bliżej rozwiązania. Desperacko poszukując skupienia, zaczęła wsłuchiwać się w rytm własnych kroków. Wyczuła bardziej niż dostrzegła, że lewa stopa wykonuje lekki skręt i spada bardziej na zewnętrzną krawędź. Z prawą  stopą było wszystko w porządku, tak jej się przynajmniej wydawało. 
Cóż, nie jesteśmy symetryczni  -  skonstatowała. Coś tam kiedyś na ten temat słyszała - z głębin pamięci wydobywała strzępki wiedzy o pronacji, supinacji  i naturalnych odruchach eliminowania dysbalansu. 
Nici z jasełek, pomysłu nie ma. 
Na lewym ramieniu rytmicznie kołysała się torba, a w niej kiełbasa krucha.
 Dość tego, pomyślała. Dość męki i udawania, że jest kimś zupełnie innym. Odpornym na przyziemne przyjemności. Na pokusy zmysłowe. Nieludzkim. Nieczułym. Jedzącym równo co cztery godziny posiłki wielkości zaciśniętej pięści, odprasowanym na kancik, zapiętym na ostatni guzik. Niepopełniającym błędów życiowych, a zwłaszcza językowych.
Skoro już tyle przeżyła, wytrzymała, ot choćby przed chwilą - terrorystyczny atak jesiennego wiatru, pragnącego udusić ją jej własnym szalem, skoro wyszła z tego cało, może dokonać małego coming outu?
Musi.
 Przystanek autobusowy znajdował się zaledwie dziesięć metrów od domu. Oczywiście, mogłaby poczekać i zrobić to w zaciszu domowym, ale wówczas nie dokonałaby aktu wyzwolenia, tylko obżarstwa.
Sami rozumiecie, nie było wyjścia.
Ostatnie metry pokonała ze spokojem i dostojeństwem damy, którą, już to czuła, nie jest. Usiadła. Po stronie lewej położyła torbę z papierami i kiełbasą.  Po prawej pozostałe zakupy. Wreszcie sięgnęła do tej leżącej po lewej. Wyjęła papierowe zawiniątko. Rozerwała opakowanie.
Kiełbasa krucha jedzona przez  nauczycielkę gimnazjum, w miejscu publicznym - to pachnie rewolucją. Zwłaszcza gdy ta nauczycielka ostentacyjnie majta nogami i powiewa turkusowym szalem.
Czas się nie zatrzymał. Bryła świata nie ruszyła z posad. Jedyne, co się zatrzymało, to autobus numer osiem. Kilkoro pasażerów z zaciekawieniem - tak jej się wydawało - spojrzało na elegancką panią ostentacyjnie majtającą nogami, powiewającą szalem i zajadającą kiełbasę. Ale nikt nie wysiadł. Nikt nie dołączył, nie zechciał wyzwolić się wraz z nią.
Głupcy, pomyślała. Nie podejrzewacie nawet, co was czeka. To dopiero początek.


Komentarze