Moi Drodzy!
Miałam się nie przyznawać, ale po głębokim namyśle stwierdziłam, że co tam.
Dopadł mnie jakiś cholerny smutek i długo nie chciał ustąpić.
Smutek
przynależy każdemu - każdemu. W różnej skali oczywiście i z różnych
powodów. Są tacy, którzy nie pozwalają sobie na smutek - tak mówią. Mam tyle
obowiązków, że nie mogę się rozsypać - przekonują. Są też tacy, którzy
sobie i innym nie dają prawa do smutku, no chyba że spowodowany jest jakąś
poważną sprawą typu śmierć, rozwód, choroba, utrata pracy. Wtedy masz prawo,
człowieku, na odrobinę dezintegracji, ale dobrze, żebyś się błyskawicznie poskładał do kupy.
Różnie z tym
smutkiem bywa. Czuję, że nie powinnam się tak na nim koncentrować, bo wtedy
stan ów ślimaczo - podstępny zaczyna rozmnażać się, pączkować, oklejać, zatykać
receptory, powoli tracę zdolność odczuwania czegokolwiek innego.
Wtedy piszę
tak:
Zdarzyło
się Wam kiedyś, że nic nie działa? w niwecz obracają się wysiłki męża,
który zwykle oszczędny w słowach, widząc, co się święci, zdobywa
szczyty erudycji i wychwala twą piękność, powabność i inteligencję, a
wszystko na jednym oddechu? Że żaden ciuch, nawet
kupiona tydzień wcześniej wymarzona mała czarna, nie są w stanie
przekonać cię do tego, że warto spojrzeć w lustro? Że wszystkie twoje
życiowe starania wydają się bezproduktywne, cele miałkie i że jak tak dalej
pójdzie, umrzesz z żenady?
Oj, nie jest
mi wygodnie. Wlazłam do jakiejś czarnej dziury? Zapodziałam się w ciemnej
uliczce?
Mogłabym
skowyczeć, narzekać, cierpieć za miliony tak jeszcze ze cztery strony.
Dopieprzanie sobie jest naprawdę bardzo wciągające i uzależniające, ale z
drugiej strony – bezproduktywne. W końcu musisz dostrzec fakt, że to nie
oczyszcza atmosfery i nie motywuje do działania. Skąd w nas (rodzicach,
nauczycielach, ludziach w ogóle) fałszywe przekonanie, że powiedzenie komuś (
nawet samemu sobie) czegoś przykrego prosto w oczy (nawet
jeśli by to była najprawdziwsza prawda) motywuje do zmiany, że ów
rozmemłany wewnętrznie delikwent zbierze się od kupy, przemyśli swoje
życie i dokona zaskakującej wolty? Niby skąd weźmie siły?
Zdecydowanie
wygrywa logika. Bo skoro można sobie wkręcić smutek, to zadowolenie
też. Więc szukam. Robię dla siebie, co dobre:
- czytam
"Bridget Jones" i chichram głośno, gdy uda się coś zrozumieć ( bo po
angielsku czytam),
-
aplikuję elementy power looku w postaci czerwonych ust ( czerwona pomadka to
tajna broń każdej kobiety),
- pilnie
pracuję, np. czytając prace uczniów albo przypominając sobie "Pana Tadeusza" ( nawiasem, nie mam grama
nastroju na te Mickiewiczowskie trzynastozgłoskowce, ale służba nie drużba,
muszę, a skoro muszę, to czytam...)
- wystawiam się na mądre słowa różnych mądral w domu i w pracy.
A i tak najbardziej
pomaga przytulanie. Choć czasem, wiem, ciężko jest przytulić zasmarkańca
i beksę przeżywającą głęboki związek z pudełkiem chusteczek higienicznych. Ale przytulanie pomaga
najbardziej. I troska, wyrażona w słowach: co mogę dla ciebie zrobić?
Przytulić
wystarczy. Resztę to muszę ja sama.
Komentarze
Prześlij komentarz