Wojnowskie jabłonie



Tę historię na pewno  już ktoś  opowiedział po swojemu,  obudował  fikcją, co wyczytał  w cerkiewnych i klasztornych kronikach, dopisał wyimaginowane rozmowy, przemieszał w nich  język rosyjski z mazurską mową. Być może, dla dodania dramatyzmu, w wątku romansowym połączył piękną jasnowłosą reprezentantkę staroobrzędowców z zakochanym po uszy mazurskim  ewangelikiem - związek niemożliwy, jakaś próba ucieczki,  dziewczyna za karę odesłana do klasztoru… Można by też przeprowadzić literacki eksperyment socjologiczny, wprowadzić Obcego, który stopniowo zyskuje coraz pewniejszą pozycję w niechętnej przybyszom społeczności ( a może chętnej? za mało wiem, niestety), by wkrótce całkowicie zmienić jej życie. Wymyślam kolejne tomy wielopokoleniowej sagi, z dramatycznym początkiem  jeszcze w XVII - tym wieku, w trakcie „czarnego soboru”, kiedy to Filiponi odrzucają reformy moskiewskiego patriarchy Nikona, skazując się tym samym na prześladowania, a nawet na wygnanie, z okresem heroicznego osadnictwa na Mazurach po roku 1831, i wreszcie z równie dramatycznym finałem w latach dziewięćdziesiątych XX-go wieku, kiedy po staroobrzędowcach zostaje tylko wspomnienie.

Wojnowo mnie pochłonęło, zauroczyło. Nie wspaniałymi zabytkami, nie królewskimi wizytami czy wybitnymi mieszkańcami, ale spokojem. Wrażenia tu swą obecnością czy ciekawością  nie zrobisz na nikim, a już najmniej na pieskach. Może jakby kombajn przejechał, to by zeszły z jedni? A zaszczekać?  Ostateczność. Wojnowo upaja spokojem i tym, co niedopowiedziane, co drży w powietrzu, czego muszę dowiedzieć się najszybciej jak to możliwe, jak tylko wsiądę do samochodu na dalszą drogę, z zakupionej w klasztorze książeczki.

 Wioska starowierców, uciekinierów z Rosji,  żyjących w zamkniętej społeczności, wedle surowych zasad: zakaz picia kawy, herbaty, całkowita abstynencja. Komu by się chciało zakaz picia alkoholu złamać, ten się musiał 1000 razy przed świętymi obrazami pokłonić, aż do ziemi. Dziś zaledwie kilka rodzin posiada starowierskie korzenie, reszta mieszkańców to przyjezdni, głównie z Kurpiów. Wojnowo to atrakcja turystyczna, rewers Zakopanego. Turystów sporo, jak na niewielką wioseczkę, ale nie ma tu  niepotrzebnego zamieszania, nie zawitał jeszcze wszędobylski prawie, idący za turystami, chiński kicz. Stacjonują grzecznie w  licznych agroturystykach, skutecznie odcinając od miejskiego i życiowego zamieszania. Przemierzają okolicę rowerami, opływają kajakami. Zjeść tu nie zjesz, chyba że wcześniej zadzwonisz i umówisz się na domowe pierogi, alkoholu  w knajpie nie wypijesz, pamiątki kupisz tylko w cerkwi bądź klasztorze starowierców nad jeziorem Duś. Co jakiś czas wjeżdżają do wioski absurdalnie wielkie autobusy z niemieckimi emerytami. Na Warmii i Mazurach to dość powszechne zjawisko – mijamy się z nimi również w Reszlu, na wąskich schodach wieży zamkowej, potem kościelnej. Kątem oka notuję fryzurę kierowcy – naprawdę wygląda  jak podstarzały Dieter Bohlen z Modern Talking. Jest wyraźnie niezadowolony, klienci zażyczyli sobie podwózkę niemalże pod same drzwi cerkwi, a teraz trzeba spory kawałek nadrobić, by wycofać.

Za chwilę spotkamy się z nimi pod cerkwią, pokręcą się tam, wywołają mniszkę, a potem zrezygnują ze zwiedzania wnętrza. Zostaniemy sami z nią i jej miękkim, prawie już podlaskim zaśpiewem. W kilku zdaniach opowie  o obrządku prawosławnym, a potem wróci do ogrodu, domu z czerwonej cegły i pszczół.

Ale zanim dojdzie do tego spotkania, jeszcze długi spacer przez wieś, w której  zaledwie kilka chatek pamięta czasy osadnictwa z 1831 roku.  Mijamy molennę, świątynię Filiponów, zbudowaną w 1921 roku na miejscu drewnianej, która spłonęła. Bardziej niż cerkiew przypomina kościół ewangelicki. Do dziś odbywają się w  niej nabożeństwa, choć jak czytam w książeczce pani Zofii Zubczewskiej, są już coraz rzadsze.

Na płotach Wojnowska Galeria Fotografii. Uśmiechamy się do bezzębnej babci, która mogłaby stanowić wzorzec w Sevres bezzębnych babć z Mazur i Podlasia. Chris Niedenthal, autor fotografii, przyłapał ją na przeciągłym ziewnięciu podczas kołysania do snu wnuczka.

Na nieogrodzonej posesji kuszą zdziczałe jabłonki uginające się pod ciężarem prawie dojrzałych papierówek. Nie ośmielam się ich zerwać. Apetyt na  pierwsze, wczesne jabłka zaspokoję dopiero u teściów, w Biskupcu, ale rozczaruję się. Może te Wojnowskie byłyby lepsze?

 Widać, że we wiosce prężnie działa sołtys albo jakaś fundacja, albo jedni i drudzy. Sporo tablic informujących o historii tego miejsca, nowoczesny plac zabaw z małą siłownią, no i te zdjęcia wiszące wzdłuż całej długości wsi.  Dużo starań, by wieś jako wspomnianą atrakcję turystyczną ubogacić.  Boom turystyczny rozpoczął się zresztą wcześniej niż się nam wydaje, tuż po pierwszej wojnie światowej. Przyjeżdżało się tu oglądać  barwnych mieszkańców Wojnowa, jasnowłosych i niebieskookich, odzianych w czerwone krótkie kurtki bez guzików ( które uważali za oczy diabła), niebieskie koszule, spodnie w niebieskie i czerwone pasy. Do tego  kapelusze  plecione z rozszczepianych korzeni świerka. Kolorowe ptaki.

Dziś jedynym elementem stroju odróżniającym swoich od przybyszy jest koszula opiekuna klasztoru, Tomasza Ludwikowskiego, haftowana na stójce i mankietach.  Klasztor oddalony jest od centrum wsi, położony nad jeziorem Duś.  Już dawno nie ma  mniszek.  Budynki odrestaurowano dzięki staraniom obecnych właścicieli.  W jednym z dawnych pomieszczeń gospodarczych powstała kawiarnia. W dawnej kaplicy można podziwiać  Muzeum Ikon i Kultury Staroobrzędowców. 

Zamawiam kawę i zabieram ją na zewnątrz, siadamy z Kajetanem na ławeczce w cieniu bramy. Podobnie  jak my przycupnęło kilkoro  innych turystów, też niemieckich – wyjątkowo młodych. I tak sobie siedzimy. W ciszy.  Krzysiek harcuje w najlepsze ze ślicznym rudym kotkiem, dzielnie broniącym wstępu do kawiarni.  Mąż zagląda w różne kąty, fotografuje okna. Ile pięknych okien uwiecznił w czasie tygodniowego urlopu, dostrzega dopiero w domu.

Chodźmy obejrzeć kwatery nad jeziorem – mówi. Piękne miejsce na cmentarzyk.  Białe prawosławne krzyże, kilka spróchniałych, przewróconych, nie podnosi się ich. Cała historia wojnowskiego klasztoru na niewielkim spłachetku.

Ostatnie  mniszki mieszkające nad jeziorem Duś miały piękne imiona – Afimia i Helena.*



*Wszystko, co wiem, wyczytałam w piętnaście minut, w drodze do twierdzy Osowiec, która na szczęście była już zamknięta dla turystów, bo nie lubię takich miejsc,  z broszurki „Dzieje Staroobrzędowców z Wojnowa” Zofii Zubczewskiej ( tekst) i Stefana Zubczewskiego ( zdjęcia), Wojnowo 2016r.








 










































Komentarze

  1. Pozdrawiam Koleżankę po fachu :* Zaciekawiłaś mnie tym opisem. Hmmm... Nigdy dogłębnie nie zwiedzałam Mazur, więc może nadszedł na to czas?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wróciłabyś z książką:) Byle jak najdalej od mazurskich kurortów...

      Usuń

Prześlij komentarz