Dzierganie

Spośród kilku sprawdzonych sposobów na porządkowanie myśli, wybieram ten.  Wyplątuję z chaosu szuflady  plastikową torbę pełną różnokolorowych resztek, różnej grubości i gatunku włóczek. I druty. Zamieniam się  w jesienną Penelopę, rozpoczynam kolejny rozdział szalikowej epopei. Mogłabym  szydełkować - babcia Luba, a właściwie Lubomira ( piękne to  imię odejdzie bez godnej kontynuacji; żadna z wnuczek nie podpisze w ten sposób aktu ślubu czy umowy o pracę) nauczyła mnie, nie zważając na uporczywą leworęczność również tego, a także haftu krzyżykowego, szycia na maszynie i pięknego wykończenia pierogów. 
Szydełkowanie nie na tę porę roku, zbyt frywolne, a ja chcę, potrzebuję być teraz matroną pielęgnującą domowe ognisko, babą zasiadającą na kanapie, zasiadającą jednakże w sposób jednoznacznie wskazujący na bycie zajętą. Szaliki mi dziergać,  a nie  wyczarowywać delikatne jak firanki serwety. Zresztą w tym domu nie ma miejsca na takie kobiece subtelności. Żadna serweta nie poleży za długo na tak zwanym stoliku kawowym, do którego to pokracznego miana awansowała ława, stojąca w dużym pokoju. To zresztą określenie równie anachroniczne jak ława; czas dużych pokoi bezpowrotnie minął, rozpoczęła się era  salonów.
Serweta zbędna, przeszkadza. Ciemnej, gładkiej tafli stolika żywioł młodzieńczy wyznaczył nowe zadania, stała się areną walk ludzików Lego, warsztatem mechanika czy pracownią artysty rysownika. Niezbędnik dziecięcy walczy o swoje ze stertą  gazetowo - książkową należącą do nas -  rodziców.  Koniec końców to ona pierwsza  zniknie z pola widzenia, bo ktoś tu jednak musi dawać dobry przykład.
Szalik potrzebny bardziej. Wtulam się w  miękką, lekko łaskoczącą szarość tkaniny, która wydobywa się spod moich palców w ciszy, jakby w wyniku  nieporozumienia. Zgrzebny i włochaty efekt niepozornego aktu twórczego.
Istnieje niestety duże prawdopodobieństwo,  że ów szal, choć powstaje z miłości, nigdy nie otuli szyi,  z myślą o której jest dziergany. Ze dłonie, gdy już nauczą się tej drucianej choreografii, zapamiętają i odtworzą bezbłędnie sekwencję niepozornych ruchów,  poczują nagle zew przygody.  I jak Penelopa, choć nie kryje się w tym żaden podstęp, spruję rządek po rzędzie, pozostawiając zaledwie kilka oczek na drucie, by w każdej chwili móc powrócić do pracy.
Oto moja reakcja na światło, na jego  jesienno-zimowe matowienie. Pruję szal i dziergam od nowa, znajdując w tym kojącą przyjemność.  Mierzę w smutek i zmierzch drucianą szpadą. Nakłuwam nią przestrzeń, badam. Raz po raz słychać tylko brzęk krzyżujących się drutów, wcale nie złowieszczy.
  


Komentarze

  1. Kurko Moja Kochana,
    chyba czytasz w moich myślach. Nie po raz pierwszy zresztą. Ja również zabieram się do robienia na drutach i też dziełem mych rąk ma być szalik! Wymarzyłam sobie taki z grubej wełny, robiony na grubych drutach, zwykłym ściegiem typu "prawo". Ciągle jednak miotam się z wyborem miksu kolorów. Ta czynność zwyczajnie mnie relaksuje i uspokaja... Całuję serdecznie, Matrono ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz