Polaku, zostań wegetarianinem!

Sklepy mięsne to znakomity teren obserwacji nastrojów naszych rodaków, ich świadomości na temat koronawirusa i przyjmowanych wobec niego postaw.  Wprawdzie sama odwiedziłam zaledwie trzy sklepy ( w tym jeden dwukrotnie), ale  uwagi poczynione w jednym pokryły się z tym, co dostrzegłam w kolejnych, więc sobie posocjologizuję:)
W krajobrazie społecznym dostrzegam nowe zjawisko, a mianowicie wywyższenie roli sprzedawczyni* z mięsnego. Swiadoma swej ledwo odzyskanej, a już niezwykle wysokiej rangi króluje za ladą, odziana w biały fartuszek, z czepkiem na głowie i w nieodłącznych  rękawiczkach, zmienianych co i raz.  Posiadła moc błyskawicznego uszczęśliwiania ludzi - wystarczy, że zniknie na moment w magazynie i powróci z niego z połacią schabu czy jędrnymi kurczęcymi piersiami. Nie ma widoku bardziej kojącego niż martwa natura ze schabem i wagą, z żywą sprzedawczynią w tle!  Dysponuje  wiedzą dostępną tylko wybranym - czy coś  jeszcze rzucą, a jeśli tak, to o której? Tylko ona potrafi nadać sens co najmniej półgodzinnemu wystawaniu w kolejce, w której oczywiście obowiązuje odpowiedni odstęp. Tylko ona jest w stanie zagwarantować matkom i ojcom rodzin poczucie, że należycie spełnili obowiązek względem najbliższych. Takiego spokoju wewnętrznego nie dadzą hektolitry melisy, a pani z mięsnego - rach, ciach!
Nigdzie tak jak w mięsnym nie ujawnia się chaos myślowy spowodowany - już sama nie wiem - nadmiarem, niedoborem czy nieumiejętnością selekcjonowania informacji. Klientka stojąca dwa miejsca przede mną wszystkich lojalnie uprzedza, że trochę kaszle, pokazując przy okazji arsenał chusteczek i środków dezynfekujących, bez których nigdzie się nie rusza. Nikt  na tę wieść nawet nie drgnie, nikt nie myśli o wyjściu ze sklepu, bo z  obliczeń "na oko" wynika, że dla wszystkich wystarczy schabu, a w innych sklepach to już nie wiadomo.
Wspomniana klientka dokonuje zakupu jakiejś konserwy i serdelków, a przy wędzonym boczku zleca sprzedawczyni, żeby ucięła jej kawałek nie z tego napoczętego, lecz z tego hermetycznie zamkniętego. Sprzedawczyni broni się dziarsko, przypominając, że serdelki też nie były zapakowane i pani nie miała z tym problemu, ale klientka wyznaje swoją autorską teorię na temat higieny, w której odpakowany wędzony boczek jest źródłem wszelkiego zdrowotnego zła.
Nigdzie też tak jak w mięsnym nie ujawnia się  kulinarny konserwatyzm Polaków. Rozczarowana brakiem mielonego kolejna klientka decyduje się na dwa pętka surowej polskiej, bo czymś musi "okrasić" t e n makaron. -Niech się pani nie martwi, spaghetti będzie zaj...te - pociesza ją ekspedientka. - Jak się nie ma, co się lubi, trzeba jeść, co jest. Z braku laku dobry i kit.
"Kit" to oczywiście makaron. Tym samym uświadamiam sobie, że od dziewięciu zgoła lat ja i moja rodzina jesteśmy namiętnymi zjadaczami kitu ( co najmniej dwa razy w tygodniu, przed naszymi treningami, i to wcale nierzadko bez mięsa; tylko z czosnkiem i oliwą albo tylko z cukinią i czosnkiem). Ale nic głośno nie mówię, bo jeszcze z rozpędu wygadam, że średnio u nas z sympatią do ziemniaków...
Wniosek nasuwa się następujący - zdaniem większości Polaków porządnym pokarmem jest tylko kawałek "chabaniny"*. Cała przebogata w składniki odżywcze reszta - nabiał,  strączkowe, wszelakie warzywa - nie jest w stanie zagwarantować nam przetrwania.
Moje trzy wizyty w mięsnym zakończyły się klęską -  nie wytrzymałam nerwowo  kolejkowej presji,  spłoszyła mnie pierwsza zasłyszana kłótnia dwojga klientów,  której  lajtmotywem była klasyczna już fraza "Pan tu nie stał". Kiepska ze mnie bogini domowego ogniska, zdobyłam tylko kawałek kurczaka wystarczający na jeden obiad.
W związku z powyższym rodzinnie podejmujemy decyzję: zostajemy wegetarianami, a nawet, jeśli trzeba będzie - weganami. Marto Dymek - Twój czas nadchodzi! Niech będą pochwalone Twoje "Jadłonomie" - jedna i druga.
Co zdecydowawszy, udajemy się na stoisko z warzywami, a tam ani jednej marchewki! -Niech pani bierze cebulę, gdzie indziej już nie ma- doradza pan stojący obok. 
Czyli nie tylko my?




* Niestety, w swoich peregrynacjach sklepowych nie natknęłam się na żadnego pana sprzedającego w mięsnym. A poza tym sklepowa bardziej mi pasuje od konwencji :)
* No i chleb.

Komentarze

  1. Hahaha 😁 Kurko kochana, Ty także jesteś bystrą obserwatorką. Widzisz to, co i ja widzę. Słyszysz to, co ja słyszę. Nie musimy sobie niczego wyjaśniać i za to Cię uwielbiam. Zmieniając temat - na szczęście moja rodzina nie jest mięsna, więc cieszę się, że mamy co jeść, bo u nas na ryneczku (wiesz gdzie, koło Twojej niedawnej pracy) owoców i warzyw nie brakuje. Jemy też trociny, czyli płatki owsiane, jaglane orkiszowe. Ogólnie, w czasach kryzysu trzeba wzbić się na wyżyny kombinowatorstwa kulinarnego. Całuję 😘

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz