- A skąd właściwie go masz?
- Od Starszego.
- A Starszy skąd go wziął?
- Z konkursu.
- Od Starszego.
- A Starszy skąd go wziął?
- Z konkursu.
Wspólnymi siłami przypominamy sobie, że faktycznie, dawno temu, w czasach podstawówki Starszego, teraz już licealisty, wychowawczynie ze świetlicy wymyśliły konkurs na kocie przebranie. Naprędce spreparowaliśmy jakąś maskę, do tego kolorystycznie dopasowany strój. Tak przyodziany, zaopatrzony dodatkowo w paczkę kociej karmy ( przebierankom towarzyszył szczytny cel - pomóc zwierzakom schroniskowym) Starszy udał się do szkoły, w której został za swe starania skromnie, jak to w szkole, doceniony. W nagrodę otrzymał niepozornego pluszaka, kotka w różnych odcieniach szarości, którego zaraz po powrocie do domu dorzucił do pokaźnej kolekcji pluszaków leżakujących w wiklinowym koszu i o którym błyskawicznie zapomniał. Nie dlatego, że kotek raczej skromny i nie dlatego, że zabawek za dużo. W dziecięcym sercu Starszego było wówczas miejsce tylko dla jednego przyjaciela - Kudłatego.
Kudłaty to pluszowy miś, którego M. dostał od swoich uczniów z okazji narodzin Starszego. Starszy był wtedy zresztą sporo mniejszy od misia. Kudłaty pysznił się miodową miękkością i ogromną kokardą. Dziś ten zasłużony dla spokoju dziecięcego misio przypomina stary sfilcowany dywanik wydobyty z głębi pawlacza. Właściciel, rzeczony nastolatek, już go nie potrzebuje, ale z sentymentu nie wyrzuca. Niebawem wyląduje na najwyższej półce w naszej kanciapce i o ile nie zeżrą go jakieś mole, przekazany zostanie przyszłym pokoleniom - tak to sobie wyobrażam.
Kudłaty - profesor zwyczajny w katedrze pluszakologii stosowanej o specjalności "wsparcie emocjonalne dziecka" rozpoczyna kilkuodcinkową historię przytulankową w naszym domu.
Co do Mruczka, czyli tego niepozornego kotka z akapitu wcześniejszego, wkracza on na arenę wydarzeń w pełnym świetle w dość dramatycznych okolicznościach. Otóż w wyniku niefrasobliwości maminej albo po prostu, przez niefortunny zbieg przypadków, na dworcu kolejowym w miasteczku T. zapodziewa się i nie odnajduje ukochana baranko-poduszka Krzysia, znana w rodzinie jako Pan Ba. Baranek był nie do zastąpienia, obawialiśmy się, nabył już bowiem specyficznej faktury, odpowiednio sprasowanej i sfilcowanej, miał też jedyny w swoim rodzaju zapaszek, a i bagaż dziecięcych emocji, utulonych, zapamiętanych, wchłoniętych, był nie do odtworzenia. Osowiały właściciel, dwuletni wówczas, nie potrafił już podobną miłością obdarzyć kolejnego baranka, prawie identycznego, pachnącego nowością i świeżością. Do dziś wprawdzie leży na Krzysiowym łóżku, ale nie na miejscu honorowym. To bowiem, najbliżej sześcioletniego już serduszka, zajmuje właśnie Mruczek, wydobyty pewnego dnia z zesłania na dnie wiklinowego kosza i pokochany niemalże natychmiast miłością bezwzględną.
Powiedzmy szczerze - Mruczek nigdy nie należał do kocich przystojniaków. Nie przykuwał uwagi ani wyjątkowo sympatycznym pyszczkiem, ani aksamitnym futerkiem. A jednak na dobre przylgnął do ramion i serca małego chłopca. I dziś zdarza się, że gdy zmęczony lub smutny Krzyś snuje się po domu z bliżej nieokreślonego powodu i w równie nieznanym celu, towarzyszy mu ściśnięty kurczowo koci towarzysz. Mruczek ciągle jest lekiem na całe zło, a przywiązanie do niego przetrwało krótkotrwałe fascynacje innymi, bardziej atrakcyjnymi zabawkami. Z czasem Mruczek zyskał zacnych, równie osobliwych pod względem urody towarzyszy, między innymi żabkę Rosołek.
Krzysiu zażyczył dziś sobie, żebym napisała książkę o przygodach Mruczka. Cóż, na razie stać mnie na tyle... Ale kto wie, co wyniknie z tej przymusowej kwarantanny?
Komentarze
Prześlij komentarz