1.
- Nie
denerwuje cię to, że moje chleby mają
taką chrupiącą skórkę? - pyta M. - Nie,
ani trochę – odpowiadam, odkrawając sporą kromkę. Skórka w kontakcie z ostrzem początkowo stawia opór, trzeba się trochę
wysilić, w końcu pęka i eksploduje chmurą okruszków, które rozprzestrzeniają
się po całej kuchni, dołączając do unoszącego się już tu i ówdzie mącznego
pyłu.
Oto
warsztat pracy piekarza – amatora. Choć amator to nieprecyzyjne określenie –
lepiej byłoby napisać – amator w wersji pro, który pieczeniem chleba para się już od wielu lat, niespiesznie,
w swoim stylu osiągając kolejne stopnie
wtajemniczenia. Akcesoria – proszę
bardzo: kosze do garowania podłużne i owalne, Dutch oven, płótna do leżakowania, skrobki, fartuchy,
żyletki do nacinania bagietek. Kilka fachowych publikacji dla piekarzy –
amatorów, głównie amerykańskich ( dlaczego właśnie amerykańskich, wyjaśnię
później).
Inne
okoliczności towarzyszące: niechęć do chleba przemysłowego, drażniąca niekiedy,
bo czasem tak byłoby po prostu szybciej
i prościej, ale nie i już. Pokaźne grono uzależnionych. Znaki rozpoznawcze:
okruszki i mąka na brodzie, koszuli, w dekolcie ( o, to jest najgorsze; taki
okruszek wpadający w nieodpowiednie miejsce potrafi dręczyć przez cały dzień i
skłaniać do wykonywania gestów zgoła niekojarzących się ze spożywaniem
pieczywa…)
-
Nadal hobby? – pyta w komentarzu pod zdjęciami na fb Ania, koleżanka ze
studiów. Na pierwszym uśmiecha się
zadowolony piekarz, w białym fartuchu, ściskający w ramionach cztery
piękne bagietki, na kolejnym tylko pszenne
pannice - w pełniej krasie.
Oczywiście, Aniu, nadal hobby.
Oczywiście, Aniu, nadal hobby.
- Stary,
daj przepis – pisze kumpel z Kwidzyna. Tu nie pada żadna odpowiedź, nie z obawy przed zdradą tajemnic warsztatu
czy utratą opinii najlepszego w gronie znajomych piekarza – amatora. No bo jak właściwie
odpowiedzieć? Przepis na dobre domowe pieczywo jest pozornie bardzo prosty –
podaje go w tytule swej książki guru piekarzy – amatorów Ken Forkish: „Mąka, woda, sól i drożdże”. Rzecz więc nie tyle w składnikach ( już widzę
zżymającego się te słowa M., pielgrzymującego po pilskich sklepach w
poszukiwaniu dobrej chlebowej mąki i rozważającego nad jakością maki z tego
samego młyna, ale z różnych przemiałów),
lecz w precyzji wykonania i delikatności dłoni, a do tego trzeba nieskończonej ilości prób.
To,
co stanowi o wyjątkowości domowego pieczywa, jego strukturze i
smaku, wynika z bezpośredniego kontaktu dłoni piekarza z ciastem. Chleb M. jest
kwintesencją jego charakteru - zrównoważony
i elegancki. Wszystko tu jest dogłębnie przemyślane i dawkowane w odpowiedniej ilości. Nie dla każdego – to pewne,
ale piekarz nie myśli o ekspansji na lokalnym rynku. Nadal
hobby.
2.
Pieczenie
chleba wydaje się naturalnym krokiem w rozwoju kogoś takiego jak M., kto lubi
gotować, interesuje się kulinariami, a planując wyjazdy wakacyjne sporządza listę
restauracji do odwiedzenia, jak inni spisują zabytki i muzea. Na jednej z list
znalazła się warszawska Charlotte, z wielkim, wspólnym drewnianym stołem i półkami uginającymi się od różnego rodzaju
pieczywa. Jednak nie od wizyty w Charlotte wszystko się zaczęło, tylko
zdecydowanie wcześniej, jakieś dziesięć lat wcześniej, od lektury bloga
American Bread Bakery. Był to jeden z wielu amerykańskich portali poświęconych
amatorskiemu piekarstwu, które właśnie w Stanach zaczęło się
odradzać. Podczas gdy my w Polsce
szliśmy w mechanizację procesu, a głównym kryterium sukcesu, decydującym o
przetrwaniu piekarni stawała się nie jakość pieczywa, lecz jego cena,
za oceanem następował powrót do korzeni – do chleba naturalnego, bez
chemii, wypiekanego w piecach opalanych
drewnem. Jednym z najważniejszych orędowników tej zmiany stał się wspomniany wcześniej Ken Forkish.
W
1995 roku Forkish był szeregowym pracownikiem
korporacji, skoncentrowanym na osiągnięciu wyników sprzedaży porównywalnych do
tych z poprzedniego roku i, jak to często bywa w podobnych historiach, powoli zaczynał mieć tej korporacyjnej
wyżymaczki dość. Pewnego dnia kumpel
podrzucił mu przeterminowany już nieco numer Smithsonian Magazine, którego
jednym z ważniejszych bohaterów był Lionel Poilane, paryski piekarz. Poilane od
lat prowadził odziedziczoną po ojcu piekarnię. Jego obsesją było praktykowanie
dawnych metod przygotowania chleba, w którym to procesie najważniejszą rolę
odgrywały dłonie, czas i ogień. I choć jego pieczywo nie należało do
najtańszych, codziennie przed piekarnią
ustawiały się kolejki uwiedzionych zapachem, chrupkością skórki i strukturą
wnętrza wielbicieli bagietek, croissantów i chlebów.
Poilane
stał się idolem Forkisha, który wkrótce porzucił pracę w korporacji i skupił
się na rozwijaniu swojej pasji. Zanim jednak zadomowił się w Portland, gdzie od
ponad dwudziestu lat prowadzi piekarnię, przez dwa lata podróżował i intensywnie szkolił się
pod okiem francuskich mistrzów. Dziś Forkish bardzo
chętnie dzieli się swym doświadczeniem z
innymi amatorami domowego wypieku chleba
– z myślą o nich powstała fundamentalna „Mąka, woda, sól i drożdże”. Książka ta, od kiedy pojawiła się w naszym domu, stanowi dla M. jedno z podstawowych kompendiów
wiedzy, obok równie fachowego, a nawet wchodzącego jeszcze głębiej w szczegóły
techniczne „Chleba” Amerykanina Joeffreya
Hammelmana.
Dostęp
do wiedzy piekarniczej jest dziś naprawdę
nieograniczony. Ken Forkish udostępnia
liczne filmy instruktażowe na youtube. Szczupły starszy pan cierpliwym, spokojnym głosem objaśnia w nich tajniki
przygotowania m.in.: straight dough,
dough made with pre-ferments i lavain dough. Ale nie on jeden – podczas gdy
ja pisałam ten tekst, mój szanowny małżonek przyglądał się, jak składa bagietkę jakiś inny jeszcze amerykański spec.
Piekarze,
nawet ci amatorscy, podobnie jak przedstawiciele
wielu innych dziedzin, wytwarzają swój tajemny kod: levadura madre, lavain
dough albo swojsko - babciowe dzieża czy skrobka.
Brzmi to w rewelacyjnie, prawda? Prawie tak dobrze jak chrzęst pękającej pod naciskiem noża chlebowej skórki.
Mają piekarze jeszcze jedną zasługę - swoją
pracą przywracają należne miejsce słowom takim jak leżakowanie i garowanie. Bez leżakowania i garowania - odpoczynku i odpowiedniej dozy czasu nie powstanie nic dobrego.
Bardzo dobry tekst.. I bardzo prawdziwy... A ile się napróbować trzeba.. ( i najeść, i napiec), żeby w końcu coś mniej lub bardziej spektakularnego wyszło... Hmmm...Trzeba by PRO...
OdpowiedzUsuń