Na drugim końcu parkowej ławki
skrzypiąc i mrucząc pieśń wiosenną,
Zasiadł
podeszły anioł,
Egzemplarz
anielskości marny.
Z
powykrzywianą gębą.
I jednym
okiem – tym niepodbitym,
Układ
obłoków rozpatrywał,
Czy będzie z
tego deszcz
Czy może…
Nie –
deszczu to on się nie spodziewał.
Ziewnął
charczyście i rozlegle,
Szczerbatą gębą wiosnę spłoszył
To będzie
chryja, moi mili,
Mówił i
kaszlem się zanosił.
Nagle ławka
zafalowała,
Anioł w
spokoju niezmąconym,
Podrapał się
po skrzydle lewym,
Nie prawym –
dawno przetrąconym.
Ławka
płynęła ku obłokom,
Na drugim
końcu Michał zasiadł,
„Czas, żebyś
przestał się wygłupiać.”
„Czas, żebym
przestał z tobą gadać.”
Wniebowstępować
to ochoty
Miał anioł
tyle, co urody.
„Do nieba to
miałem ciągoty,
Gdy byłem
głupi oraz młody.”
Zsunął zad z
ławki i zlądował
Na miękkiej trawie rozeźlony.
Bo to był
anioł bardzo ziemski,
Porządkiem
nieba zniesmaczony.
Wolałby paść
się wśród stokrotek,
Piękne
dziewczyny słowem macać,
Niebo, pomyślał,
jest dla idiotów,
Wcale a
wcale nie chcę tam wracać.
Komentarze
Prześlij komentarz