Tatuaże

Podszedł, na papierosa.
 Zajmowałyśmy wtedy z dziewczynami nasze ulubione miejsce pod oknem. Samozwańczo przeistoczyłyśmy je w palarnię, kawiarnię i gralnię.  Tego dnia, podobnie jak wiele innych razów,   oddawałyśmy  się z namiętnością grze w kości, wytwarzając przy tym  chmury papierosowego dymu i wybuchając śmiechem albo siarczyście klnąc, w zależności od przebiegu rozgrywki. Polonistyczna gangsterka.
M. szedł z drugiego końca korytarza. Na początku nie był jeszcze sobą, lecz  rozproszonym konturem, zarysem smukłej, wysokiej sylwetki, stopniowo wypełniającym się  właściwościami,  coraz bardziej interesującą cielesnością. Kędzierzawa czupryna, smukły nos, ciemna broda.  Szczupły tors ukryty pod jasnym swetrem, jednym z wielu, jak się później okazało, pięknych swetrów wydzierganych przez troskliwą mamę dla syna. Z lewej strony był lekko nadpruty. Mogłabym to naprawić, pomyślałam. 
Konieczność tego spotkania długo nie była dla nas jasna. Znikaliśmy  po prostu w przestrzeni korytarza,  w papierosowych i  tytoniowych oparach, w napiętym oczekiwaniu. Jeśli cokolwiek roiło się w mojej głowie ( a roiło się, owszem, z nieznaną mi dotąd bezczelnością), za wszelką cenę chciałam to zatrzymać dla siebie. Nie zatrzymać w ogóle, to już nie było możliwe -  to rosło, pęczniało, nadawało nieznany dotąd, rwany na przemian radością i zwątpieniem rytm oddechowi.
Obrastaliśmy w okoliczności. Razem chodziliśmy na koncerty folkowe, na które nie było chętnych wśród naszych znajomych.  Długie wspólne przechadzki. Niekończące się rozmowy w knajpach  - nigdy o tym, o czym oboje chcieliśmy rozmawiać.  Obecność M. stawała się niezbędna - chłonęłam zapach fajkowego tytoniu. Demaskowałam powściągliwość, pod którą znajdowałam czułość i troskliwość. Zapamiętywałam na niepewną przyszłość smukłość pleców i fakturę swetrów, w których się ukrywał ten niezbędny mi już chłopak. Miałam wielką ochotę schronić się w tych swetrach razem z nim,  pozostać  w jego cieple. Stać się jego skórą, oddechem.
Wkrótce bezradni utknęliśmy w milczeniu. Wobec bezużyteczności słów pękających od nadmiaru sprzeczności albo niewystarczająco pojemnych, albo wręcz odwrotnie - nazbyt precyzyjnych,  w cichym porozumieniu szukaliśmy  własnego, kojącego  języka. 
Godzinami rysowaliśmy tatuaże.
 - Szczeniaki. To jest nie do wytrzymania - powiedziała pewnego dnia D. Wychodząc z pokoju, ostentacyjnie trzasnęła drzwiami.
Tatuaże rysowały się dalej. Od wierzchu dłoni, poprzez przedramiona, ramiona, aż po szyję. Skomplikowane, wielopoziomowe opowieści graficzne, intymny elementarz pisany i odczytywany  w napięciu, w natężeniu oddechów. Rysowane bez wstępnych szkiców, w skupieniu chwili.
Wyznaliśmy sobie wtedy wszystko. Wszystko przewidzieliśmy. Konieczność uznaliśmy za  konieczną.
 Skóra zapamiętała dotyk. Tatuaże znikały.
Nadal, codziennie, fragment po fragmencie, odtwarzamy ich kolejne sekwencje. Skóra poddaje się miękko.


Komentarze

  1. Jejku Kurko, zaparło mi dech w piersiach! To był jeden z najpiękniejszych tekstów o miłości, o dojrzewaniu do niej, rozwijaniu się uczuć! Ty w końcu coś zrób z tym talentem! Nie wiem co, ale COŚ.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyleć do mnie mały szpaku.
    Usiądź na gałęzi,
    Będę siedział naprzeciwko
    I na Ciebie patrzył
    Chciałbym zabrać Cię na spacer

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz