Podanie

  

Szanowny Operatorze Paczkomatów!

Zwracam się dziś do Państwa z propozycją pewnej drobnej innowacji. Zmiany niemalże kosmetycznej, wymagającej pięciu minut dodatkowej pracy informatyka (trzeba wykonać jedną prostą czynność). I  nie tylko bezkosztowej,  a wręcz generującej dodatkowe zyski  – jej wdrożenie przysporzy bowiem  Waszej firmie wielu nowych klientów, podbudowanych  niecodzienną, empatyczną i równościową polityką. Proponuję zatem, byście wzbogacili formularz przesyłkowy o pytanie dotyczące wzrostu potencjalnego klienta. Albo chociażby o tzw. widełki dotyczące ilości centymetrów klienta stojącego płasko na stopach i/ lub wspinającego się na palcach. Jedna maluteńka rubryka, w której ptaszkiem czy krzyżykiem można by zaznaczyć: mieszczę się w przedziale takim i siakim. 

W jaki sposób uzasadniam tę z pozoru dziwaczną i ekstrawagancką prośbę?  No cóż, jestem osobą niską i  to się raczej nie zmieni. A jeśli cośkolwiek ruszy się w tym temacie, to przewiduję dwa możliwe kierunki -  w dół albo wszerz ( z dwojga złego wolę w dół, mimo wszystko).  Natomiast co do częstotliwości korzystania z Waszych usług, śmiem twierdzić, że – wobec rosnącej niechęci do centrów handlowych i wizyt w sklepach jako takich – będziecie mi coraz bardziej potrzebni. Bezosobowo i higienicznie. Dlatego, z myślą o dalszej bezkolizyjnej koegzystencji, wolałabym uniknąć przeżywania po raz wtóry sytuacji, która przytrafiła mi się całkiem niedawno.

 Otóż pewnego  sierpniowego dnia, w okolicach godziny piętnastej, udałam się do paczkomatu po swoje zamówienie –  rocznicową niespodziankę dla męża. Zwykle to on odbiera wszelkie przesyłki, ale tym razem – rozumieją Państwo – zależało mi na zachowaniu tajemnicy. Wkrótce miało się okazać, że i wybór paczkomatu, i godziny odbioru przesyłki były wielce niefortunne. Maszynę usytuowano bowiem na tyłach wielkiego sklepu, w najodleglejszym kącie parkingu, o tej godzinie zresztą prawie pustego, co jak się okaże,  ma w tej historii pewne znaczenie.

Zbliżyłam się do panelu sterującego i wklepałam wszystkie wymagane kody. Usłyszałam charakterystyczne kliknięcie sygnalizujące odblokowanie jakichś drzwiczek. Ale jakich? Trochę trwało, zanim je zlokalizowałam, najpierw bowiem szukałam ich nieco niżej i tylko ciut powyżej linii mego wzroku. Tymczasem skrytka zawierająca niespodziankę dla męża znajdowała się nie trochę, lecz bardzo powyżej – nie tylko linii wzroku, ale i wzrostu. Tak wysoko, że stojąc na palcach i wyciągając się do granic mych skromnych  możliwości z wielkim trudem końcówkami paznokci sięgałam zaledwie do zewnętrznej krawędzi schowka.

Pomyślałam, że może jeśli podskoczę,  uda mi się  wydobyć zawartość. Trafiłam jednakże na robotę tego spośród  Waszych pracowników, który otrzymał złotą odznakę „Z BHP za pan brat”. Ów zapobiegliwy rozkładacz przesyłek, zapewne w trosce o to, by przedmiot nie spadł na głowę odbierającego i nie spowodował żadnych szkód, bo wtedy wiadomo – szpitale, nieprzyjemności,  dochodzenia, sądy, zwolnienia dyscyplinarne etc., umieścił ją bardzo głęboko.  Ja zaś, wykonując przed paczkomatem serię rozpaczliwych  podskoków, spowodowałam  jedynie, że zawartość skrytki przesunęła  się jeszcze głębiej.

 Zapowiadało się, że operacja „niespodzianka” zakończy się fiaskiem.  I nawet nie było kogo  poprosić o pomoc! Jak już wspomniałam wcześniej,  około piętnastej na parkingu  żywej duszy, poza mną oczywiście. Stało tam wprawdzie kilka samochodów, ale nikt się do nich nie zbliżał. Pozostało mi tylko czekać.

Tkwiłam na swoim stanowisku dość długo, pilnując otwartej skrytki i rozważając różne scenariusze.  A co, jeśli skrytka po upływie czasu wyznaczonego na jej opróżnienie  samoczynnie się zatrzaśnie? Co wtedy? Czy składa się na taką okoliczność reklamację? I co w niej napiszę? Że nie dałam rady podskoczyć tak wysoko? 

  Dlaczego nie założyłam szpilek,  wyrzucałam sobie.  Dlaczego w ogóle tak rzadko noszę szpilki? Przecież już dawno wraz z uczennicami z poprzedniej szkoły doszłyśmy do wniosku, że w moim  przypadku szpilki stanowią obuwie robocze, praktyczne i konieczne, bo tylko w nich jestem w stanie sięgnąć do górnej krawędzi tablicy.

 Szkoda też, że nie mam ze sobą jakiejś drabinki albo podestu. Mogliby produkować takie miniaturowe, lekkie, ale jednocześnie wytrzymałe i w dodatku składane, w sam raz do torby o wymiarach A4.

Gdybym postała  na moim stanowisku chwilę dłużej, z pewnością obmyśliłabym projekt  przenośnego zydelka. Na horyzoncie zamajaczył jednak ratunek. Ujrzałam bowiem nieduże autko - niebieskie, a dokładnie błękit metalik, zgrabnie lokujące się na pustym dotychczas miejscu parkingowym. To auto posiadało bezcenny atut - za jego kierownicą siedział ktoś, kto mógł mnie wybawić z kłopotliwej sytuacji. Szybciutko  więc ogarnęłam się, żeby nie wyjść na jakąś wariatkę i gdy tylko ujrzałam otwierające się drzwi, zaczęłam krzyczeć:” Halo! Dzień dobry!  Czy może Pan ( okazało się, że to pan) tu podejść?”

Chyba nie było ze mną tak źle,  bo kierowca zaczął iść w moją stronę. Ale im bliżej był, tym większe ogarniały mnie wątpliwości, bo … jakiś taki niewysoki, w każdym razie niewiele większy ode mnie. Czy dosięgnie?  

Nie będę Państwa trzymała w niepewności – udało się. Mój wybawiciel, ze zrozumieniem stwierdzając: „Rzeczywiście,  wysoko.”  wręczył mi pakunek i czmychnął do swoich spraw.  Zdążyłam mu podziękować i odetchnęłam z ulgą, bo co by było, gdyby on też nie dał rady…

 Myślę, że już nikt, a zwłaszcza Ty, Szanowny Operatorze Paczkomatów,  nie podważy   słuszności i zasadności mojej prośby. To tylko jeden drobny gest solidarności względem mniejszych - jedno kliknięcie, jedna dodatkowa kategoria... A ile godzin psychoterapii mniej…

Z poważaniem

Kurka Krótkonóżka

 

 

 

 

Komentarze