Niespelna kwadrans po ... trzydziestce

 

 Czas odtrąbić zakończenie sezonu na "czterdziestki". Świętowałam, z kim mogłam, i komu mogłam życzyć stu lat, życzyłam. Korzystałam z dobrodziejstwa tych rocznicowych imprez na całego. Podziwiałam zdolności organizacyjne gospodarzy i pomysłowość gości, jeśli idzie o prezenty.  Były to zawsze świetne spotkania, z niektórymi kolejne z wielu, z innymi po latach. Przyjaciele, dobrzy znajomi - wszyscy życiowo ogarnięci, określeni i zadbani, w poczuciu stabilności lub po pierwszych kryzysach. Ciągle jeszcze świadomi więzi zadzierzgniętej gdzieś na początku studiów, pielęgnujący ją, a jednocześnie coraz bardziej odrębni. Zagarnia nas rodzina, dom, praca. Dzieląca nas przestrzeń - potrzeba osadzenia się, kształtowania własnego miejsca. Czasem hobby, które zmienia styl życia, przynosi nowe znajomości. 

 Wino i ulotność chwili rozluźniały języki. Rozmawialiśmy o wszystkim, porażki i sukcesy odzyskiwały kształty i proporcje. Anegdotki z przeszłości wydawały się zabawniejsze, a wspólny śmiech  głośniejszy, jakby trochę na zapas. 

 Do codzienności przywoływały nas telefony od dzieci, rozbrzmiewające tuż po porannej kawie - cud, że dopiero. Lekarstwa wzięte, pies wyprowadzony.  No to czas na nas - trzeba zwolnić babcię, dziadka, muszą zdążyć do kościoła/ na coniedzielny nordic walking z  klubem emerytów.  Buziaki, pa, do zobaczenia.

 Kiedy?

***

Swoją "czterdziestkę" trochę zlekceważyłam, żałuję. Planowałam, przekładałam, zapomniałam. Ani się nie obejrzałam, a tu już... niespełna  kwadrans po trzydziestce. 

 Podoba mi się to wyrażenie, jest w sam raz zabawne i nostalgiczne. Kiedy je usłyszałam, przypomniała mi się Krystyna Sienkiewicz, niegdysiejsza gwiazda kabaretu i estrady, która  tak oto kiedyś określiła swój wiek: ”Mam trzydzieści lat z hakiem… a hak to drugie trzydzieści.” I w jednym, i w drugim powiedzeniu więcej uśmiechu niż żalu.

 Nie jest mi źle w czterdziestoczteroletniej skórze. Z przymiotnikiem „dojrzała” czuję się jak z najintensywniejszą, najsoczystszą czerwienią na ustach.

Choć, oczywiście, dostrzegam pewne niewygody. Zmarszczek nie lubię. I nie wiem, czy polubię - niech sobie Meryl Streep mówi, co chce o przeżyciach i emocjach, które się w nich zachowały. Nie lubię też pogłębiających się cieni pod oczami, tych spodeczków wypełnionych szarością, której nie jestem w stanie rozjaśnić żadnym korektorem. Skupiam się na tym mimowolnie,  studiuję własną twarz niejako z zawodowej konieczności. Stając przed wyborem – przyglądać się sobie czy robaczkom lub  pieskom, wybieram marne swe oblicze. Niekiedy jedyne ludzkie, do którego mówię.

 (A może to  uczniowskie ukrywanie się  jest... aktem delikatności z ich strony? Bo gdy ja tak szarzeję przed ekranem, oni po młodzieńczemu, bezczelnie rozkwitają?)

 Coraz częściej towarzyszy mi smutek. Choć nie wiem, bo może zawsze był, niedostrzegalny na pierwsze wejrzenie, a konieczny, jak podszewka płaszcza? Ale już tak nie otępia, nie zaskakuje.  Przepływa przez codzienność i trzyma ją w ryzach,  w nierozerwalnym uścisku z radością.

 Więc jest tylko lepiej. W miłości przyjaźni, jeśli dotrwały. Mniej oczekiwań, więcej wdzięczności. I w jednym, i w drugim łatwiej przesiąść się kilka miejsc dalej, również dla własnej wygody. Rozluźnia się nienaturalnie mocny, skostniały uścisk dłoni na innej dłoni.

Dostrzegam konieczność korekty słownika, usunięcia ze wszystkich leksykonów wyrażeń typu „na zawsze”, jak również różnych jego synonimów, oszustnych i fatalnych. Najpewniej mi w czasie teraźniejszym, bezpiecznie dokonującym się.  

***

"Czterdziestki" wpisuję więc na listę definitywnie zamkniętych tematów. Bardziej nawet zamkniętych niż wesela, parapetówki czy świętowanie czyjegoś awansu, bo tu jeszcze wszystko może się zdarzyć. 

 Czy będzie okazja, by jeszcze o tym wszystkim pogadać? Istnieje szansa, że w zbliżonym choćby gronie spotkamy się na okoliczność czyjejś pięćdziesiątki, opowiemy po raz wtóry historie z czasów studenckich i podzielimy codziennymi troskami? 

Choć to perspektywa wcale nieodległa, niech pozostanie niedopowiedziana. Kwadrans (niespełna) po trzydziestce naprawdę szkoda czasu na zbędną gdybaninę.

 

 




Komentarze