Już w domu błyskawicznie wskakuję w dresy, a ubrania nieco bardziej wyjściowe upycham głęboko do szafy, z zamiarem zajrzenia tam dopiero w niedzielny wieczór. Nie ma mnie dla nikogo.
Ja w dresach, a niektórzy domownicy w samych gatkach. Nie dlatego, że tak gorąco - u nas nigdy nie jest za gorąco, a wręcz - zdaniem babć na przykład - za zimno. A mimo to gatki. Tylko. To rozluźnienie w temacie garderoby, w żadnym wypadku rozpasanie, to widomy znak, że ktoś tu zaczął odpoczywać. Ktoś, kto niczego nie zakłada, jeśli nie musi i zdejmuje, gdy już nie musi być ubranym, na przykład tuż po powrocie ze szkoły. Ktoś wprawdzie bardzo jeszcze młody i życiowo niedoświadczony, ale na tyle już świadomy, że swego czasu wolnego i prawa do odpoczynku broni jak niepodległości. I nie, nie zrobi w weekend żadnego wodomierza z plastikowej butelki. To było zadanie dla chętnych, a on nie jest chętny, a przynajmniej nie do pracy dodatkowej, tylko do odpoczywania.
Jak się okazuje, sobota bez planu i na luzie oferuje całkiem pokaźny wachlarz możliwości. Wspólne czytanie ukochanych Muminków, odkrywanie zapomnianych płyt i odsłuchiwanie ich pierwszy raz od miesięcy, a może nawet od lat, rozkładanie i ponowne składanie kolejnego zestawu z Lego, gotowanie, porządkowanie domu... Odkładanie wszystkiego na później, opóźnianie, rozsmakowywanie się, zapominanie.
Ten ostatni zestaw kusi najmocniej. W praktykowaniu najprzyjemniejszy, najbardziej bezproduktywny. Esencja odpoczywania.
[Wewnętrzna belfrzyca:
Ale że jak? Nie sprawdzać? Nie czytać lektur - nic to, że sto razy już przeczytanych, ale odświeżyć trzeba, przeanalizować, gotowym być na najbardziej wnikliwe pytania! Nie szykować konspektów? Jak można tak bezkarnie nic nie robić? Apeluję do twojego belferskiego sumienia! Zważ na wizję i misję, na dalekosiężne plany edukacyjnej ekspansji, wreszcie na wielkie ambicje! Nie odczuwasz dyskomfortu?]
Kurka:
Ależ odczuwam, oczywiście. Wszystko to "do zrobienia", co zrobić kazano i co wzięłam na głowę z własnej nieprzymuszonej woli - dręczy, gniecie, boli, świerzbi, wzmaga nerwowy odruch rozdrapywania gojącej się ranki na przedramieniu i drapania po brodzie. Ale są to odczucia fantomowe. Mijają po jakimś czasie, a wtedy przychodzi refleksja, że poświęcenie soboty, nadgonienie tego wszystkiego w dzień teoretycznie wolny, niewiele zmieni. A wręcz odwrotnie - wymęczy ostatecznie i zniechęci. Co ze mnie zostanie na kolejny tydzień? Wyzuty z energii zezwłok. Jeśli jeszcze nie dziś, to wkrótce i tak kolejny stosik zaległości i należności spiętrzy się na biurku, przeistoczy w nabrzmiałe stosisko i wtargnie do sypialni, rozleje na kuchennym stole, wypełni wannę...
Jedyny ratunek to dresy.
Tak, trzeba nauczyć się odpoczywać. Zanurzyć głęboko w garze tygodnia łyżkę wazową i wydobyć solidną porcję czasu na błogosławione próżnowanie. Żyć wolniej, z większą starannością przeżywać każdy kęs.
Sztuki odpoczywania, dla mnie arcytrudnej, uczę się od chłopców. Gdzie brak rozumu, przydają się kochający ludzie. A oni mają swoje rytuały przejścia. Młodszy, co robi - wiadomo. Mąż, by dobrze wejść w fazę odpoczynku, potrzebuje pewnej bardzo konkretnej płyty. Ja - cóż, na razie skromnie, najpierw w najciemniejszym kącie domu porzucam torbę z papierami z pracy, a potem wskakuję w dresy. Odkładam i opóźniam co się da.
Piątkowe popołudnie to jeszcze nie odpoczynek, zaledwie przedsionek do niego. W próżnowaniu na dobre rozsmakowuję się dopiero w sobotni wieczór. Wtedy też udaje mi się odzyskać miniony tydzień, oddzielić wrażenie od wrażenia. Wyodrębnić i jeszcze na moment usłyszeć poszczególne nuty. Widzę, ile dobrego się wydarzyło:
- poniedziałkowy seans, na który zabrał mnie mąż, świetna Maria Dębska jako Kalina Jędrusik (i taka myśl na marginesie - że gdyby Jędrusik żyła dziś, byłaby tak samo, a może mocniej, bo mediów i ich bezwzględności więcej, nierozumiana, napiętnowana i krytykowana);
- bardzo tęskniłam za chłopcami, którzy wyjechali wprawdzie tylko na dwa dni, ale było bez nich pusto jak przez cały tydzień; a pustki tej nie była w stanie ukoić nawet możliwość wysłuchania tych paru płyt, których są tylko moje (bo co to za przyjemność, gdy nikt nie protestuje);
- zobaczyłam i usłyszałam "Kombinat" w poznańskim Teatrze Muzycznym i jeszcze długo będę trwać myślami w mrocznym i depresyjnym świecie, który wyłonił się z bardzo wciąż aktualnych piosenek Republiki;
- zjadłam pyszny obiad, przygotowany specjalnie dla mnie przez starszego syna;
- w kolejce do szczepienia poznałam sympatyczną starszą panią, która przypomniała mi, jak bardzo potrzebujemy rozmawiać i choć sama potrzebowała opieki, czuła się w obowiązku zaopiekować mną;
- rozmowy, rozmowy...
Komentarze
Prześlij komentarz