rozkosze gadulstwa, przyjemność słuchania

 A radia słuchacie? - pytam uczniów. Nie znam ich za bardzo, zastępstwo nagłe,  korzystam więc  z tzw. pewniaka - rozmowy o mediach. Temat - pewniak sprawdza się, przynajmniej dopóki rozmawiamy o Internecie, ale traci na atrakcyjności przy telewizji - tę oglądają już chyba tylko dziadkowie. A co ze starym, poczciwym radiem? Proszę pani! Zdecydowanie nie, a jeśli już, to tylko w samochodzie i wyłącznie rozgłośni typu Eska czy RMF Maxx. Czyli takich,  na które ja, zdeklarowana miłośniczka radia, ucha nie nadstawiam. Za mało prawdziwych rozmów, za dużo skrótu, zgrywu i muzyki o krótkim terminie przydatności do spożycia.

Bo ja radio kocham za słowa.  Najmocniej i od zawsze za  gadanie, za czułe i serdeczne głosy wprowadzający mnie w dzień, objaśniające świat. Głosy, na których - słuchając, uczyłam się słuchania. Nie będzie cienia przesady w stwierdzeniu, że to, kim jestem  i co wiem, w dużej mierze zawdzięczam książkom i radiu.     

    Radio obecne jest w moim życiu od zawsze, choć nie była to miłość od pierwszego dźwięku.  Nawykowo słuchał go mój tata. Wstawał bardzo wcześnie, około piątej - "by nakarmić stwory", i niemal od razu, nie bacząc na  pozostałych, pogrążonych jeszcze w odmętach snu domowników, uruchamiał stojący w kuchni odbiornik. Z tego powodu nie raz, nie dwa chcieliśmy go zamordować. To kuchenne radio niczym szczególnym się nie wyróżniało. Było to urządzenie nieistniejącej już dziś marki, jakaś Astra czy Unitra, taki zamknięty w sklejkowej oprawie prostopadłościan o podstawie ok. 30 cm i krawędzi bocznej ok.15, zaopatrzony w kilka pokręteł. Jedno służyło do regulowania głośności  - tego mój tata, pracujący od zawsze w huku maszyn, z tego powodu przygłuchy, raczej nie używał, a jeśli już, to tylko, by podgłośnić; drugie wprawiało w ruch czerwony wskaźnik częstotliwości. Jego wędrówce, jakoś dla dziecka ekscytującej, towarzyszył chaos dźwięków, z którego stopniowo wyodrębniały się pojedyncze głosy, sygnały audycji,  muzyka.

Jeśli radio włączał tato, a w godzinach porannych zwykle był to właśnie on, słuchaliśmy Radia Koszalin. Nigdy ta rozgłośnia nie stała się moją ulubioną, ale jej poranne współbrzmienie,  wieloletnie  wdzieranie się w sen przyczyniło się do przejęcia nawyku. Bo i ja pierwsze, co robię rano, to włączam radio. Potrzeba do tego komórki i połączonego z nią za pomocą bluetootha głośnika, więc  jest to technologicznie trochę bardziej złożona operacja, ale reszta pozostaje bez zmian.    

A do jakiej rozgłośni się skłaniam, skoro nie Koszalin (przeciwko któremu nic nie mam, zwyczajnie  - nie słucham, bo nie mój klimat)? Przez wiele lat najważniejsza była Trójka. Radio - zjawisko, fenomen, papierek lakmusowy służący do określania przynależności pokoleniowej, światopoglądowej, muzycznej, każdej po prostu. Słuchacze tej rozgłośni rozpoznawali się w mig po rzuconym mimochodem żarcie, cytacie, ulubionej muzyce. Tworzyli swoiste zakony wielbicieli gustu Tomasza Beksińskiego, Marka Niedźwieckiego, Wojciecha Manna czy Piotra Stelmacha, a dziennikarskich znakomitości muzycznych było w Trójce dużo, dużo więcej.

 Moje słuchanie Trójki zaczęło się od "Powtórki z rozrywki". Młoda lekarka czy rycerze trzej śmieszyli do łez i na dobre wyznaczyli kanony tego, co bawi mnie dziś. Wyjdę na straszną ponuraczkę, ale większość popularnych obecnie kabaretów w ogóle nie jest śmieszna. Z chlubnym wyjątkiem w postaci Kabaretu Hrabi.

 Wracając do rycerzy trzech,  przypomniałam sobie o nich całkiem niedawno, omawiając z młodzieżą "Potop". Postanowiłam uraczyć ich odcineczkiem tego słuchowiska, tak na podsumowanie lektury. Nieszczęśnicy, męczyli się jak potępieńcy.  

Trójka to było jednak coś więcej  niż tylko rozrywka. Czerpało się z tego źródła zarówno przyjemność, jak i wiedzę wszelaką, słuchało mądrych ludzi mających coś ważnego do powiedzenia o świecie. Nikt ich nie zakrzykiwał,  audycji nie przerywano z powodu reklam. Bezkarne gadulstwo. Bardzo lubiłam  sobotni "Magazyn Bardzo Kulturalny" z charakterystycznym muzycznym wprowadzeniem  - fragmentem kompozycji Michaela Nymana. Niektóre jego wydania stanowiły wydarzenie wspólnotowe - my, dziewczyny z czwartego piętra akademika toruńskiej polonistyki wraz z autorką audycji, Barbarą Marcinik, towarzyszyłyśmy na przykład Wisławie Szymborskiej w sztokholmskiej ceremonii wręczenia Literackiej Nagrody Nobla.  Z ekscytacją.  

A skoro o radiu w akademiku mowa, koniecznie muszę wspomnieć o Radiu Sfera - toruńskiej rozgłośni studenckiej. Jedynej, którą częstowano nas obligatoryjnie poprzez system tzw. kołchoźników. Obligatoryjnie, bo nie nadawano innej stacji. Ale jeśli  nie odpowiadała, zawsze można było wyłączyć głośnik. 

Sferze zawdzięczam dwie sprawy - kompletną edukację w dziedzinie twórczości zespołu Chumbawamba  i karnet na festiwal teatralny, który w dość już z perspektywy lat niejasnych okolicznościach wygrałam. Pewnie jakiś konkurs. Aby wziąć w nim  udział, musiałam sprintem zbiec z czwartego piętra na parter i za pomocą karty na impulsy uruchomić automat telefoniczny - tak sobie to po latach dopowiadam. Zachwyt nad obejrzanym wtedy "Dybukiem" Teatru Wierszalin jest we mnie do dziś. 

Z czasem mój radiowy rozkład jazdy zaczął wykraczać poza to, co oferowała Trójka. Stałam się zagorzałą słuchaczką  Dwójkowego "Klubu Ludzi Ciekawych Wszystkiego" - audycji, w której w jasny i przejrzysty, niezmiennie interesujący sposób podejmowane są tematy z zakresu nauki, sztuki i kultury. 

Radio... nadal ze mną jest. Teraz głównie rano. Niestety już nie słucham  Trójki. Poranki lubię spędzać w towarzystwie Katarzyny Kasi, Grzegorza Markowskiego, Wojciecha Manna i Mariana, Marcina Łukawskiego, czyli Nowy Świat albo 357. Mamy swoje ulubione radiowe momenty -  polityczne newsy Klaudiusza Ślezaka czy naukowe minipogadanki Tomasza Rożka.  Wartko toczą się  te  rozmowy i niejeden ciężki poranek ratują.

***

Radia nie lubimy, bo za dużo tam gadania - wyjaśniają wspomniani na początku uczniowie. A co z muzyką, może choć dla niej warto go słuchać?  Nie, od tego jest spotify! I znów mamy klops. Bo choć muzyki w radiu słucham bardziej pobieżnie,  wolę ją tu niż ze spotify, bo funkcjonuje w jakimś kontekście.  Ale najbardziej lubię płyty -  spójne, przemyślane do ostatniego  dźwięku dzieła, z okładką, która przecież też jest komunikatem.  Tylko kupując płytę i poświęcając jej czas wyrażasz prawdziwy szacunek dla artysty. Więc znów pokoleniowy zgrzyt, bo młodziaki płyt nie kupują. (Pewnie dlatego, podpowiada nastoletni syn, że po prostu nie mają kasy.) 

***

A jednak coś w dziedzinie słuchania od tych młodziaków przejęłam. I z lubością praktykuję. Podcasty. Uwielbiam. Ich słuchanie jest dla mnie  naturalnym rozwinięciem miłości i do radia, i do prowadzenia rozmów. 

Ale o tym już innym razem.








Komentarze

  1. Muszę się przyznać, że słucham radia przeważnie jadąc do pracy i z pracy. Pomaga mi to jakoś przeżyć korki. A rano niezmiennie do śmiechu doprowadzają mnie felietony Olbratowskiego. Od razu czuję ten gen zgnębionego przez rzeczywistość Polaka, który umie obrócić w żart każdy jej absurd.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz