Miała dwadzieścia pięć lat i długie do pasa, gładkie, błyszczące włosy. Zwykle związywała je w koński ogon albo splatała w gruby warkocz. Ciemnobrązowy kucyk i pokaźny biust, nieproporcjonalnie duży w stosunku do drobnej sylwetki, przyciągały uwagę mężczyzn i prowokowały do zaczepek. Przynajmniej oni tak mówili – prowokujesz nas, malutka, tymi swoimi cycuszkami. Wystarczyło, że w roztargnieniu nie zamknęła na klucz drzwi fabrycznej przebieralni, a już jeden czy drugi wściubiali swoje łby i na widok jej krągłości mlaskali z zadowolenia. Najpierw próbowała ich obśmiewać, ignorować, wkrótce jednak przestało być wesoło. Zaczęła dostrzegać obrażone miny koleżanek, coraz mniej chętnych, by w czasie przerwy śniadaniowej wypić z nią kawę lub razem wracać do domu. Raz czy dwa jakiś damski głos w pobliżu szepnął „dziwka” – wystarczająco głośno, by dotarło do jej uszu i zabolało, ale na tyle cicho, by nie można było nikogo konkretnego opierdolić.
Wkrótce
stało się to, czego obawiała się najbardziej. Ktoś „życzliwy” doniósł o
sytuacji mężowi, pracującemu w drugim budynku. Jaką wersję wydarzeń poznał Tadek,
nie było istotne. Zbyt często ostatnio zaglądał do butelki, by potrafił
oddzielić fakty od chorych wytworów wyobraźni zazdrosnych cudzych żon. Dał się ponieść fali odbierających rozum
emocji – od poczucia krzywdy, poprzez gniew, aż po nienawiść, wysokoprocentowych i nieustannie buzujących.
Zanim
Tadek porzucił pracę, rozkwasił nos brygadziście. Nie miał pewności, że ten też
próbował wymacać jego żonę, ale nienawidził gnoja. I całej tej fabryki. Kiedy
Anna wróciła do domu, w kuchni czekały na nią dwie niespodzianki. Pierwszą była
zaciśnięta pięść wymierzona w jej „kurwi” brzuch. W ślepej furii trafiła w cel,
mimo wyraźnego stanu upojenia właściciela. Uderzenie było na tyle silne, że Anna
wprost opadła przed Tadkiem na kolana. Druga niespodzianka, którą musiała
przegryźć, to decyzja o odejściu męża z fabryki. Nie zdążył wybełkotać
dlaczego, zamroczony zwalił się na
podłogę i zasnął.
Nauczona
kilkuletnim doświadczeniem przywołała ośmioletniego synka i poprosiła, by
pobiegł po mieszkającą nieopodal siostrę. Dawno temu złożyły obietnicę, że
zawsze sobie pomogą. Młodszą dwójkę dzieci, które nie wiedzieć kiedy pojawiły się i w
kompletnej ciszy przyglądały sytuacji w kuchni, zagoniła z powrotem do
łóżek. Sama też w końcu wstała, zdjęła płaszcz, obeszła rozwalone na podłodze
cielsko męża i w przedpokoju powiesiła okrycie. Kiedy dotarła Ewa, razem
zaciągnęły Tadka do dużego pokoju, położyły na kanapie i rozebrały.
Chwilę
później siedziały we dwie przy kuchennym stole, popijając herbatę. Ciszę
zakłócały jedynie odgłosy chrapania Tadka. Napar z granulatu był zdecydowanie
za mocny i zbyt cierpki, ale Annie wyjątkowo to nie przeszkadzało. Przynajmniej
coś czuła. Ukojenie przynosiło jej też przyglądanie się wirującym w zgodnym
rytmie ciemnobrązowym kuleczkom, wprawianym w ruch okrężnym ruchem
łyżeczki, w tym samym rytmie opadającym na dno szklanki.
- Muszę wracać – powiedziała Ewa.
- Tak. Dziękuję – odparła Anna i pierwszy raz
tego wieczoru spojrzała na swoją siostrę. Z wdzięcznością, a potem ze
zdziwieniem. Dopiero teraz zauważyła, że Ewa się zmieniła.
- Skróciłaś włosy. U Wandy? Kiedy?
- Wczoraj.
- Nie żal ci?
- Czego? Zobacz, jaką mam piękną trwałą.
- Prawdziwa z ciebie paniusia z miasta.
- No jasne. Ty też musisz to w końcu zrobić.
- Wiem, że muszę. Ale nie mam pieniędzy. Tadek
rzucił pracę.
- Tym się nie martw. Coś wymyślimy.
- Pojedziesz ze mną?
- Pojadę. Tylko nie zwlekaj z decyzją.
*
Okazja
nadarzyła się szybciej, niż się spodziewały. Ewa dostała pożyczkę z zakładowego
funduszu i zapragnęła zamówić nowe meble do pokoju córek. Oczywiście w Pile, bo
w Trzciance nie było odpowiedniego wyboru. Niewielka część tych pieniędzy, o
czym nikt poza siostrami nie wiedział, miała być przeznaczona na wizytę we
Wrzosie i na fryzjera dla Anny. Ich
małe, kobieco-siostrzane święto. Anna musiała jeszcze tylko załatwić urlop, umówić
się na wizytę w salonie i zapewnić opiekę dzieciom – wyjście na wypadek
„awarii” Tadka.
Salon Wanda usytuowany był przy ulicy Świerczewskiego. Z pozoru bardzo zwyczajny, niedostrzegalny
wręcz, słynął z wysokiej jakości usług, na które trzeba było jednak trochę
poczekać. To absolutnie nie zniechęcało klientek, zwłaszcza tych z pobliskich wiosek
i miasteczek. Lgnęły do tego miejsca jak muchy do miodu, zwabione perspektywą
rzadkiego w ich życiu doznania – delikatności, troski i uwagi. Nic to, że
przyjemność trwała godzinę, najwyżej dwie i że trzeba się było na nią
wykosztować. Sprawczynią zamieszania była równie niepozorna (z wyjątkiem
jednego szczegółu) jak jej salon, bardzo
doświadczona i szanowana za kunszt pani Wanda. Zarówno ona, jaki i jej
nieliczni praktykanci, odznaczali się wysokim stopniem kultury i taktu, a co
najważniejsze – doskonałą fryzjerską intuicją. Było niemalże pewne, że
wychodząc z salonu, przeżywszy całą serię olśnień na temat własnej urody i
wdzięku, klientka doniesie do domu jeszcze jeden towar, dla takich jak ona
deficytowy – przekonanie o własnej wartości i wyjątkowości. Dla tego „prezentu”,
niekiedy zmieniającego życie, oraz kawy w nieodległym Wrzosie, pitej – cóż za
rokosz – tylko we własnym towarzystwie bądź z przyjaciółką - warto było
oszczędzać i pieniądze, i urlop.
Zdecydowała
się więc i zadzwoniła. Skorzystała z telefonu sąsiadki, która jako jedna z
nielicznych osób na osiedlu już go posiadała, a nawet użyczała za drobną
opłatą. Chwilę trwało, zanim w salonie ktoś podniósł słuchawkę, a Anna mogła
zanotować datę i cenę wizyty.
- Trwała? Nie szkoda sąsiadce włosów? – dopytywała
właścicielka telefonu. Niewielki, ale jednak dyskomfort, wynikający z obecności
obcych w domu, rekompensowała sobie bezczelnym podsłuchiwaniem ich rozmów,
komentowaniem, a potem roznoszeniem wiadomości po świecie. Uważnie przyjrzała
się lśniącemu warkoczowi Anny. Wiedziała, że jej własna fryzura nie przedstawia
się równie imponująco. W porównaniu z tą małą pindą wyglądała jak ofiara jakiegoś
nieudanego fryzjerskiego eksperymentu, w którym główną rolę odegrały lokówka i
suszarka.
- A pani nie było szkoda? – odwzajemniła się
pytaniem Anna.
- Gdzie tam! Trzeba jakoś wyglądać! – odpowiedziała
sąsiadka, uruchomiając głęboko drzemiące
pokłady dumy. Machinalnie poprawiła loki. - No, zobaczymy, co tam w Pile z panią
zrobią! – podsumowała z nutą zawiści. Dyskretnym, ale zdecydowanym ruchem
zaczęła przesuwać gościa w kierunku drzwi.
Sąsiadka
oddała Annie jeszcze jedną przysługę. Wieść o zaplanowanej wizycie w znanym i podobno
nietanim pilskim salonie błyskawicznie dotarła do teściowej. Ta zaś, gdy
wyczuła okazję do połajanki, przyleciała na osiedle jak na skrzydłach. Uraczyła
Annę przemową piętnującą jej rozrzutność i lekkie prowadzenie się. Niech się
lepiej zastanowi dwa razy, czy aby nie ma potrzeb pilniejszych niż nowa
fryzura. Zwłaszcza teraz, kiedy jej syn stracił pracę… Tadek, słuchając tego,
milczał jak grób. Przysłuchiwał się wywodom
matki, ale wyjątkowo – zwykle nie miał z tym problemu - nie wspierał jej w
atakach na żonę. Ciągle było mu głupio z powodu „epizodu” sprzed kilku dni,
jednak nie aż tak, by kogokolwiek przepraszać.
W dzień
wyjazdu wręczył Annie pewną sumkę, niedużą wprawdzie, ale pierwszą od lat
nieprzeznaczoną na „życie”. - Na kawę - dodał. Potwierdził, że pamięta o
odebraniu dzieci od jej matki, i zniknął.
*
Nie
zabrała ze sobą niczego szczególnego – tylko starą torebkę i lekki wiosenny
płaszczyk, na wypadek deszczu. Jej strój również daleki był od odświętności,
miała na sobie tylko prosty ciemny sweterek i spódnicę w kratę, sięgającą do
połowy łydki.
W pekaesie nie dało się ani spokojnie
porozmawiać, ani pomilczeć. Natknęły się na znajomą Anny z pracy. Wybierała się
na pilskie targowisko. Podobno właśnie dziś miał się tam pojawić duży transport niemieckich proszków do prania, usuwających wszystkie możliwe plamy i
pachnących lepiej niż wszystkie te polskie podróbki. - W takim razie też tam
zajdziemy – zdecydowała Ewa. – Ale to później, nie chcę spóźnić się do fryzjera
- odparła Anna. Wysiadłszy z autobusu, jeszcze przez chwilę szły razem Kwiatową.
Na przejściu rozstały się – koleżanka skierowała się w stronę targowiska, one Świerczewskiego.
Przy Merkurym Anna postanowiła zatrzymać się na chwilę. – Kupmy rurki z kremem.
Dzieciaki się ucieszą. Podeszła do okienka i poprosiła o pięć sztuk.
Ekspedientka płynnym ruchem zapakowała rurki - tak, jak o to poprosiła Anna, trzy
w jednej torebce dla jej dzieci i dwie w drugiej, dla córek siostry.
–Ty je schowaj –
poleciła Ewie. – Nie chcę, by prześmierdły mi u fryzjera lotonem.
Wkrótce
dotarły do salonu. Zatrzymały się jeszcze na chwilę tuż przed jego drzwiami.
– Dobrze, - powiedziała Ewa – no to ja idę do
meblowego. To jest niedaleko, powinnam się obrobić w godzinę, dwie, a ty się
tutaj pindruj. Zapłacimy, jak wrócę, a potem kawa we Wrzosie, dobrze?
Uśmiechnęła się
do Anny, a ta odwzajemniła uśmiech. Dobrze mieć siostrę – pomyślała. Ewa już
miała odchodzić, w ostatniej jednak chwili odczuła wielką potrzebę, by Annę przytulić.
- Wszystkiego
najlepszego, Aniu!
- Co ty,
zwariowałaś? Życzysz mi wszystkiego najlepszego przed wizytą u fryzjera?
- Ano racja, ale
jakoś tak… - zmieszała się. - No, wchodź już do środka. Powodzenia! Już na ciebie
czekają.
Rzeczywiście,
ktoś przyglądał się im przez okno. Kiedy Anna weszła do środka, rozebrała się i
usiadła na wskazanym przez obsługę fotelu, podeszła do niej niewysoka pani w
kolorowym uniformie. Po kwiatku przypiętym w pobliżu serca poznała, że będzie
ją czesała sama pani Wanda. Mistrzyni, zanim o cokolwiek zapytała, rozpuściła warkocz
Anny i zaczęła rozczesywać jej włosy. Spokojnymi i delikatnymi ruchami zanurzała
grzebień w ciemnych pasmach, rozdzielała je i gładziła, raz za razem, minuta po
minucie. Było to bardzo przyjemne, wręcz kojące. Anna z zachwytem przyglądała
się drobnym dłoniom fryzjerki. Nie były to dłonie rzemieślniczki, lecz
pianistki – szczupłe, o subtelnych, długich palcach. A może nie pianistki, lecz
czarodziejki? Czuła się tutaj i w tej chwili wprost przedziwnie…
- Czy jest pani pewna? – usłyszała w końcu
pytanie.
-Tak – odpowiedziała Anna, prawie szeptem.
- W takim razie zaczynamy – opowiedziała fryzjerka
i lewą ręką sięgnęła po nożyczki.
*
Czekali
bardzo długo. Dziwne, że się spóźniały. Miały być po czternastej, a tymczasem
minęła już osiemnasta, a one nie wracały. To nie było w stylu sióstr. Tadek też
się spóźniał, ale tym akurat nikogo nie zaskoczył. Nigdy nie przejmował się
zbytnio dziećmi. Za to mąż Ewy niepokoił się bardzo – i o dzieci, i o żonę. Przyprowadził
teraz dziewczynki do teściowej. Potrzebował dla nich opieki, podczas gdy sam co
jakiś czas podjeżdżał rowerem na trzcianecki pekaes i dworzec kolejowy, by
dowiedzieć się czegokolwiek, sprawdzić, co mogło się stać.
Około dziewiętnastej, chwilę po tym, jak
postanowił odpocząć po kolejnej niewyjaśniającej niczego eskapadzie, pojawiła się Ewa. Sama.
- A gdzie Anna? – zapytali równocześnie mama i
Tadek, który też właśnie się pojawił.
- Nie wiem – odparła Ewa – Naprawdę nie wiem.
Opowiedziała im.
O podróży autobusem do Piły, o spotkaniu z koleżanką. O tym, jak odprowadziła
siostrę pod same drzwi salonu. O umówionym tam spotkaniu, do którego nie
doszło. O fryzjerce, która nie przyjęła zapłaty, bo niczego z włosami Anny
nie zrobiła. Podobno ta dosłownie chwilę po zajęciu miejsca zerwała się z
fotela, przeprosiła i wyszła.
Ewa wspomniała
jeszcze o poszukiwaniach siostry we Wrzosie, wszystkich okolicznych sklepach
i restauracjach, a nawet na targowisku. Niestety, nikt jej tam nie widział.
Powiedziała o
wszystkim, z wyjątkiem listu. Przemilczała swój ból - jej Anna niczego nie
wyjaśniła, list zostawiła u pani Wandy. Na kopercie widniała adnotacja: „Dla
dzieci. Za 20 lat.”
Zgromadzeni w
babcinej kuchni słuchali tej relacji w kompletnym milczeniu. Nawet Tadek, po
którym Ewa spodziewała się kolejnego ataku furii. Zapadła cisza, nabrzmiała
niepokojem i bezradnością.
- Tato, chodźmy
już do domu – przerwał ją w końcu najstarszy syn Anny. Dopiero teraz Ewa
dostrzegła, jak bardzo, po całym dniu oczekiwania, dzieci są zmęczone. Podeszła
i przytuliła każde z nich najmocniej, jak potrafiła. Jak jeszcze mogłaby je
teraz pocieszyć…
I wtedy sobie
przypomniała.
- Mam coś dla
was od mamy – powiedziała. – Wasze ulubione pilskie rurki z kremem. Zjedzcie je
koniecznie jeszcze dziś.
Tadkowi, którego
również na odchodnym przytuliła, zresztą pierwszy raz w życiu, szepnęła tylko:
- Nie chciałaby, byś jej szukał.
Piękna, intrygująca historia... I świetnie napisana. I jak soczyście chwilami... A niekiedy delikatne...
OdpowiedzUsuń