Ile ciała powinno się mieć, by być szczęśliwym? I jakie powinno ono być?
- rozmyśla Kurka, brodząc w morskiej wodzie i przypatrując się szczęśliwym
rodakom płci obojga, korzystającym z uroków lata i nadmorskiego słońca,
opalającego najpiękniej, a za sprawą przyjemnej bryzy mniej doskwierającego.
Przygląda się, dodajmy, wcale nie zaczepnie i nie natarczywie. Rodacy są po
prostu wszędzie, na metr kwadratowy plaży przypada ich tylu, że nie sposób nie
widzieć, nie czuć, a już w szczególności nie wpaść na nich. Chyba że ukrywają
się za parawanami - a tych, o dziwo, w tym roku mniej niż zwykle. By nie
zachłysnąć się całym tym narodowym bogactwem cielesnym, mieniącym się szeroką
gamą odcieni brązu, we wszelkich możliwych rozmiarach i wydaniach, odsłoniętym umiarkowanie
lub bez zahamowań, trzeba by zamknąć oczy, a to w pobliżu wody, dziś jeszcze
wyjątkowo niespokojnej, niewskazane.
Prawdę mówiąc, Kurka jest nawet odrobinę
zazdrosna. Sama owszem, też się rozebrała, ale tylko symbolicznie. Zrezygnowała
z długiego rękawa, a nawet obnażyła stopy. Drepcze teraz wzdłuż brzegu, popiskując od
czasu do czasu - raczej z zimna niż z radości - wiadomo, Bałtyk do ciepłych
mórz nie należy. Szum fal działa jak najlepsze słuchawki, odcina ją
od hałasu rozmów, pozwala natomiast wybrzmieć pytaniu powracającemu wraz z każdą rozbijającą
się o Kurkowe stopy falą, jednemu i temu samemu, choć przybierającemu różne formy - dlaczego, choćby nie wiem co, nie odważy się zdjąć
więcej?
Kurka oczywiście doskonale wie, dlaczego.
Już dawno rozpoznała podłoże problemu, rozumie całą jego złożoność. Jako istota
skłonna do autoanalizy, przyjmującej wręcz niekiedy rozmiary natręctwa,
nagromadziła dowodów i danych tyle, że w porównaniu z jej dochodzeniem akta
afery Amber Gold przypominają zeszyty pierwszoklasisty. Lista przyczyn liczy kilkanaście pozycji. Wśród nich dziedzictwo genetyczne, a nawet epigenetyczne, wpływ środowiska i
wychowania, przeszczepiona we śnie albo dosypywana do herbaty - w czasach, gdy
jeszcze ją słodziła - niechęć do siebie pomieszana z wyśrubowanymi oczekiwaniami.
Symboliczna przemoc rówieśnicza, a także (a może przede wszystkim?) zwykłe,
pospolite predyspozycje osobnicze. Kurka spisała czyny i rozmowy, półgębkiem
rzucone złośliwości, szepty przeróżnych cioć i babć, katalogujących każdą
niedoskonałość, zanim sama ich posiadaczka cokolwiek zauważy, ważących i mierzących precyzyjniej niż najdokładniejsza waga. Tu za dużo, tam za mało. Za głośno. Za
cicho. Przyczyny swoistego rozbicia dzielnicowego - czasem rozejmu, czasem
wojny, rzadko względnej akceptacji, są dla Kurki jasne od lat. Pozornie nie robią
już takiego wrażenia, wyblakły energetycznie, zwietrzały, nie urodzi się z nich
żadna kłótnia, żal czy pretensja, nawet do ciotek, które, o czym Kurka
doskonale wie, powielały jedynie swój los. Powtarzały, czego same doświadczyły. Zostaje jednak jakieś poczucie niesmaku, niedopasowania. Swojego do siebie.
Dlatego Kurka nie odsłoni się
bardziej. Nie pozwoli, by nadmorskie słońce ozłociło jej plecy czy ramiona. Ani
swych pleców, ani ramion nie lubi, podobnie jak całej koniecznej reszty.
Szlachetnej i dobrej, zdrowej i pożytecznej, ale nie kochanej. Co najwyżej
szanowanej.
Bo szanować należy, a nawet jest
za co. A choćby za giętkość i zwinność, które nadal łatwo jej z ciała wykrzesać
mimo wielu godzin niezdrowego kurczenia się przed komputerem. Za błyskawiczną regenerację
nawet po najtrudniejszych biegach. Patrząc na dzieci, Kurka wspomina lekkie i
bezproblemowe porody, z którymi jej niewielkie ciałko nie tylko dobrze sobie poradziło,
ale też o których na dobre zapomniało, no może poza delikatną fałdką na
brzuchu. Tak, jest za co je doceniać. Należałyby mu się poza miłością
bezwzględną jakieś ekskluzywne zabiegi pielęgnacyjne i dzień, nie - nawet
tydzień wolnego. Rozum taka potrzebę docenienia ciała podpowiada. Rozum, nie
serce. Ono wciąż żywi do ciała zadawnioną urazę, tak ugruntowaną, że nie
rokującą wyleczenia.
Nie tylko więc zazdrość trapi Kurkę, ale
również smutek. Dziwna i trudna jest jej relacja z własnym ciałem. Życzyłaby
sobie w ogóle jej nie mieć. Mieć ciało i być w nim jakby nigdy nic, bez
zbędnego gdybania na temat długości, szerokości, grubości, rozciągliwości...
Być jednością, a nie ciałem i sobą to ciało mającą. Nie mając lat kilkunastu,
lecz kilkadziesiąt, chętnie załagodziłaby choćby ten jeden wewnętrzny konflikt.
To byłoby naprawdę coś. Może przetrwałaby lepiej różne niespodzianki, które ciało
sprawia jej niemal codziennie, uśmiechała się, a nie złościła. Byłoby lżej,
gdyby czuła się do samej siebie bardziej przynależną.
Rysunek: Agata Fogtman
Odpuścić. Ciału. Sobie. Ryczeć, gdy już nie można wytrzymać. Otoczyć się zasłużoną troską. Pobiegać albo tylko pospacerować, z radością, bez niecnych intencji. Zanurzyć się w siebie, gwałtownie i bez zawahania.
Więc może Kurka spróbuje. Skoro już stoi na brzegu i drży, niech z tego drżenia będzie coś więcej. Niech to będzie drżenie odwagi, początek zmiany.
Niech no tylko przypłynie kolejna niesforna fala. Raz, dwa, trzy...
Odwagi, Kurko! To tylko jeden krok naprzod izanurzenie....
OdpowiedzUsuń