Zmiany

ZMIANY są zdecydowanie przereklamowane. Trzeba naprawdę ograniczonej wyobraźni, by, mając w  perspektywie ZMIANĘ, machać z podniecenia ogonkiem, stroić się w najlepszą sukienkę i oczekiwać czerwonego dywanu. Moi Drodzy, nic podobnego się nie wydarzy - nie będzie entuzjastycznie witającego tłumu, blasku fleszy ani fanfar. Jedyne, czego naprawdę możecie się spodziewać, to permanentna dezorientacja oraz stała dostawa świeżutkich kuksańców i zadrapań. 

ZMIANA wygląda kusząco tylko na okładkach różnych pseudopsychologicznych przewodników. No i jeszcze w telewizji śniadaniowej, w której z rewolucji we własnym życiu  zwierzają się opaleni w punkt i pozbawieni jakichkolwiek oznak starzenia się celebryci. Opowiadają o porzuceniu kariery w korporacji na rzecz medytacji albo o wyprowadzce na wieś, by  hodować kury. Oślepiają widza śnieżną bielą uzębienia i lnianej koszuli - na tyle drogiej, by wyglądała jak wyjęta z kufra w wiejskiej chacie... Są tak atrakcyjni, mówią z takim entuzjazmem, że trudno im nie wierzyć - ZMIANA z pewnością jest prosta, łatwa i tylko dobra. 

Spójrzmy zresztą na samo słowo ZMIANA.  Eleganckie, prawda? Nie generuje już na wstępie emocji negatywnych, takich jak na przykład "żółć", o której błyskotliwie pisał Miłoszewski w "Ziarnie prawdy", że pod każdym względem polska, bo złożona z liter właściwych dla naszego alfabetu, a co ważniejsze - wylewająca się z przedstawicieli naszego narodu każdym możliwym otworem. ZMIANA przynosi nadzieję. Intryguje i ekscytuje, jest czymś pożądanym. Wygląda i brzmi dobrze, szykownie. Odmładzająco. Niby tylko sześć liter - nie za mało, ale i nie za dużo, żadnych ortograficznych pułapek. Ledwo pięć głosek, dwie sylaby, a jaka w ZMIANIE drzemie moc! Gasną przy niej konstrukcje bardziej złożone, jak np. samoświadomość czy wewnątrzsterowność.  A jednak...

Swoje prawdziwe oblicze ZMIANA ujawnia dopiero w akcji. A że zaczyna się dziać, orientujesz się zwykle po fakcie, po raz kolejny wyciągając rękę z nocnika. Dziwisz się tym bardziej, że jak dotąd zawsze miałaś wrażenie, że to twoje ręce i myśli ZMIANĘ inicjują. Jest dokładnie odwrotnie. ZMIANA dzieje się, toczy sobie tylko właściwym torem i jak wielki odkurzacz zagarnia wszystko, co napotka po drodze. Oczywiście, jakieś decyzje podejmujesz, ale ich efekt przypomina drgawki spowodowane kopnięciem prądu o niewielkim napięciu, nic naprawdę istotnego. 

Prawdziwe i najbardziej istotne rzeczy rozgrywają się pod powierzchnią, poza twoją wolą. Elegancka, mile widziana w towarzystwie dama, pani ZMIANA, rozpoczyna swoje harce. Wyciąga szczupłe i kościste paluszki, chwyta nimi tę wielką płachtę, którą ty nazywasz swym doświadczeniem, przeszłością, tym co cię ukształtowało, i zaczyna rwać. Powoli, metodycznie, strzęp po strzępie, włókno po włóknie. Włókna dzieli na dwoje, czworo, plącze je, zgniata, aż w końcu niczego wartościowego i ważnego  nie przypominają. I wszystko to na twoich oczach. Nie słychać jednak protestu, próby ocalenia przeszłości!? Nie słychać, bo nie kontrolujesz tego, co się z tobą dzieje. I tak już chyba będzie, więc postaraj się wyluzować.

Co dalej? Lekcja recytacji. Doskonałą dykcją, odpowiednio akcentując, a nawet dla większego napięcia zawieszając głos, ZMIANA wylicza, kim dotąd byłaś. Alfabetycznie porządkuje epitety, których w stosunku do ciebie używano. Chronologicznie układa zaszczyty i nagrody, które otrzymałaś. Moduluje głos, zawiesza, zupełnie jak słynny w czasach twojego dzieciństwa Kaszpirowski, aż w końcu tracisz świadomość, zasypiasz i już sama nie wiesz, czy to wszystko się wydarzyło, czy tylko przyśniło. Na wszelki wypadek uznajesz, że miałaś piękny, kuszący sen, tym bardziej że niewiele z tego zostało tu i teraz. Nie odczuwasz dumy i nadziei, raczej jakiegoś nieokreślonego pochodzenia zmęczenie. 

W głowie i wokół ciebie robi się cicho i  pusto. Dużo przestrzeni do zagospodarowania. Odczuwasz wprawdzie jakiegoś rodzaju smutek, masz wrażenie, że doświadczyłaś jakiejś straty, ale nie ma czasu na rozdrapywanie tej sytuacji. Uspokajasz się jako tako, a wtedy ZMIANA wykonuje swój ostatni, popisowy numer. Wyciąga trupy z szafy. Słodkim głosikiem, jak to ona - i nic a nic nie obawia się oskarżenia o kicz - pyta: a pamiętasz, kim chciałaś być? o czym kiedyś marzyłaś? jakie miałaś plany? ile rzeczy porzuciłaś z powodu wstydu, lęku przed ośmieszeniem się albo wręcz odwrotnie - przed tym, że się może udać? ilu ludzi zlekceważyłaś, bo pokładali w tobie zbyt wygórowane nadzieje ?

To już doprawdy wyższa szkoła okrucieństwa, myślisz. Ile ja mam lat, żeby znosić podobne tortury?      I tak jest ciężko - po co jeszcze ta konfrontacja z samą sobą, przypominająca raczej pranie mózgu i  wymazywanie swojej przeszłości, aniżeli szykowanie gruntu pod jakiś początek?! I co z tego, że nie spełniłam kilku marzeń? To tylko marzenia, nic ważnego. Przychodzą, odchodzą i nikomu ich nie żal. Nie ja pierwsza zresztą i nie ostatnia nie spełniłam nadziei we mnie pokładanych! 

A poza tym - niewystarczająco się napracowałam? Poświęciłam? Nastarałam? Trzeba mi to jeszcze teraz stawiać przed oczyma i wypominać? Nie zasłużyłam na odrobinę spokoju?

***

Żadnej reakcji. Powieka jej nie drgnie. Twarz pozbawiona wszelkiej mimiki. Słowo po słowie, szpilka po szpilce, wenflon tu, wenflon tam.  ZMIANA wsącza się w mój krwiobieg. Krew musi dalej płynąć. 











Komentarze