Mikołaj doskonale zna moje słabości: szminki, szale, kawa, książki, kolczyki, broszki, pióra... Na widok tych drobiazgów z pewnością się rozpromienię, może nawet wydobędę pełen ekscytacji okrzyk. Żaden upominek nie uszczęśliwi mnie jednak bardziej niż notatnik. Mam na tym punkcie lekkiego fioła - w zwykłym zeszycie pisać nie lubię, a nawet nie umiem. Choćbym więc w szufladzie miała już kilka świeżutkich, nowiutkich, myślą i piórem nietkniętych notatników, entuzjastycznie przyjmę każdy kolejny egzemplarz. Pogładzę i obwącham (podobnie jak nową książkę; notatnik jednak pachnie inaczej, to zapach nadziei i możliwości, zapowiedź ekscytującej, ale i niepokojącej przygody), a potem odłożę, niech czeka na swój moment. Który nastąpi prędzej czy później - to pewne, patrząc na pokaźny już stos notesów zapisanych przez lata. Ile ich się nagromadziło, uświadomiłam sobie dopiero w trakcie przeprowadzki. Rozproszone dotąd po różnych regałach i zakamarkach, wypełniły pokaźnej wielkości karton.
Notatników nigdy dość. Dopóki istnieją, dopóty żywa będzie potrzeba zapełniania ich stronnic zapiskami, szkicami, planami. Niewiele rzeczy stanowi większe wyzwanie intelektualne i estetyczne niż czysta kartka. Skreślenia, zmiany, błędy poczynione w tzw. rękopisie pamiętam dłużej, a fakt, że nie mogę tych usterek usunąć, nie pozostawiwszy śladu (czy wyrwę stronę, czy użyję korektora - ingerencja zawsze będzie widoczna), nadaje tym niedoskonałościom szczególnej wagi, uczy pokory i cierpliwości. Notatniki pamiętają i chcą, bym pamiętała: bynajmniej nie ze złośliwości, lecz ku refleksji - utrwalają każdy krok prowadzący do celu, każdą ślepą uliczkę, w której się zawieruszyłam i każdą radość towarzyszącą odnalezieniu zagubionego, a poszukiwanego często w desperacji słowa. Przepisuję więc i poprawiam - tak długo, aż zbliżę się do wyobrażonego lub dostępnego mi ideału. Notatniki wspaniałomyślnie znoszą ten niezrozumiały czasem i dla mnie samej trud, gładkie kremowe strony poddają się wahaniom, wątpliwościom i nastrojom. Niczego jednak nie zapominają.
“Aż będzie czysto” – to nie tylko moja idee fixe. Zależało mi na tym, by polonistka zwróciła czystą pracę, bezbłędną - powiedziała kiedyś pewna znajoma dziewczyna, dziś studentka malarstwa. Jak często udawało się to pragnienie zrealizować, nie wiem, ale znając jej determinację, by wyrazić się w pełni, spodziewałabym się wielu “czystych prac”. Dążenie do perfekcji nadal jej towarzyszy - czasem przybiera postać złośliwego demona, który nie pozwala cieszyć się tym, co już osiągnięte, niekiedy zaś perfekcja to po prostu drugie imię kontemplacji, głębokiego wejścia w proces twórczy. Ile błędów, wahań, skreśleń, wyrzuconych, podartych szkiców towarzyszy temu dążeniu do “czystości’?
Notatniki wiedzą wszystko o mojej niedoskonałości. Same są przedmiotami doskonałymi. Te ulubione, produkty pewnej włoskiej marki, posiadają twarde okładki o zaokrąglonych rogach, z zamknięciem w postaci gumki, kartki w kolorze ecru są gładkie i wyjątkowo przyjazne dla pióra, które po nich wręcz płynie. W każdym notatniku znajduje się kieszonka z tyłu, a w niej znaleźć można podaną w kilkunastu językach historię firmy oraz zacną listę nazwisk słynnych użytkowników notesów: Van Gogh, Picasso, Kapuściński etc. Przejrzenie ich zapisków, dotknięcie stronnic, powąchanie ich byłoby niezwykłym przeżyciem... może zbliżającym, kojącym na swój sposób - gdyby potwierdziło, że oni, jak wielu mniejszych, zmagali się z materią?
Kochany Mikołaj podarował mi w tym roku kolejny piękny notatnik. Okładka w kolorze butelkowej zieleni, zaokrąglone rogi, kremowe kartki.
Iloma i jakimi skreśleniami te kartki wypełnię?
Komentarze
Prześlij komentarz