Instytut Pantone zdecydował, że kolorem roku 2024 będzie peach fuzz. Co myślicie o tym kolorze? Mnie, cóż, po raz kolejny nie grozi bycie modną– to zdecydowanie nie mój kolor i nie moja potrzeba.
Choć kolorów potrzebuję – jak tlenu (wiem, banalne, ale prawdziwe), przede wszystkim do wyrażenia i wyodrębnienia siebie. Bez kolorystycznego akcentu czułabym się jak jeden z wielu identycznych puzelków, jednakowych i tak samo irytująco niezbędnych, by utworzyć wielkie mi co - tło. Nawet jeśli takie jest moje miejsce, uszminkowanymi na czerwono ustami wykrzyczę: nie zgadzam się, chcę być czymś więcej niż cząstką układanki!
Przyglądając się nieco uważniej mojej marcowej garderobie i okolicznościom jej towarzyszącym, zauważyłam inną dominantę kolorystyczną. Moim kolorem jest cyjan, turkus, zielony błękit. Otulam się cyjanowym szalem, marcowym przymrozkom stawiam czoła w turkusowej kurtce, cyjanowe rajstopy opinają wysportowane łydki, a z uszu zwisają zielononiebieskie drewniane krążki. Staję się monochromatyczna - prawie jak Barbara Wachowicz, nieżyjąca już autorka dość egzaltowanych książek o Sienkiewiczu i harcerzach z „Kamieni na szaniec”. Tylko że Wachowicz całe życie pozostawała wierna fioletowi, moje zaś preferencje kolorystyczne zmieniają się i na pewno na cyjanie nie poprzestanę. Z jakichś powodów wybrałam go w marcu. Albo cyjan wybrał mnie.
A może żaden wybór, tylko zwykły przypadek? Szalik, kurtkę, rajstopy i kolczyki – każdą z tych rzeczy kupiłam w innym czasie i z różnych powodów. Bo potrzebowałam kurtki, a w moim rozmiarze była tylko ta cyjanowa. Bo lubię kolczyki i kolorowe rajstopy, a cyjanowych jeszcze nie miałam. Bo mam słabość do szali… Rzecz do rzeczy, odcień do odcienia, i tak, dosłownie kilka dni temu zauważyłam, że z szafy wylewa się cyjanowa fala i zagarnia coraz więcej elementów z innych dziedzin mojego życia. No więc przypadek czy wybór?
Kolorom przypisuje się różne energie. W Wikipedii wyczytałam, że: „kolor cyjanowy kojarzy się z atmosferą świeżości i spokoju. Jego intensywny odcień przypomina klarowne niebo czy krystaliczne wody”.
Czy to przypadek, że książka, którą właśnie czytam, ma cyjanową okładkę? Że kupiłam ją przedpremierowo, choć Wojciecha Bonowicza znam jedynie z „Tygodnika Powszechnego”? I jeszcze trochę ze spotkania w pilskiej bibliotece, gdzie opowiadał o Bursie. Wydał mi człowiekiem bardzo mądrym, serdecznym, nieco (może po krakowsku) staromodnym, o ujmującym poczuciu humoru.
Kiedy wyświetliła mi się reklama „Dziennika pocieszenia”, uznałam, że właśnie tej książki potrzebuję. Wsłuchać się w spokojny, wyważony, nie odkrywczy wcale (nie, nie potrzebuję żadnej eureki!), nieskłonny do patosu głos wyjaśniający mi świat. Nie chcę pocieszeń i złudzeń, tylko zachęty do docenienia codzienności. Potrzebuję łagodności i przywrócenia należnego znaczenia radości. W radości nie ma niczego egoistycznego, dobrze przeżyta otwiera na innych, nie krzywdzi.
W Dniu Kobiet wzięłam udział w zorganizowanych przez MOK Olsztyn warsztatach pt. „Tam wisi moja sukienka”. Natalia Tejs zachęciła nas do zaprojektowania własnej sukienki i odpowiedzi na pytanie, gdzie byśmy ją powiesiły. Wymyślanie, dobieranie kolorów i faktur, gwar nieznajomych, ale na swój sposób bliskich kobiecych głosów, a przede wszystkim doświadczenie zaskakującej i twórczej bliskości z samą sobą – wszystko to pozwoliło mi trochę odpocząć, odpuścić sobie. I zaznać prawdziwej radości.
Świadomie bądź nie, jako kolor dominujący dla mojej sukienki wybrałam cyjan. Czyli spokój i przestrzeń. Ale nie potrafiłam również oprzeć się czerwieni.
Potrzebowałam czerwieni, energii i miłości, by mnie objęła w pasie, chwyciła i trzymała mocno.
Komentarze
Prześlij komentarz