Psychologowie mówią, że nie ma czegoś takiego jak blue monday



Serio, chciałam napisać coś podnoszącego na duchu. Choć  jeden raz - intencjonalnie, nie pomiędzy  wierszami - być  tą, która zaraża optymizmem, wewnętrznym światłem odczarowuje ponure jesienne poranki, jak latarnia wyłaniająca się z mgły pomaga odnaleźć właściwy kierunek.

Dołączyć do grona detalicznych sprzedawców sensu. Wołałabym: wszystko w jednej pigułce, kup ją, weź, a zaznasz ukojenia!

Zostać liderką działu sprzedaży w wytwórni pigułek sensu. 

Być  dla kogoś  pigułką ukojenia, ukojeniem  w pigułce.

Kuszące. 


Ale ja też się boję. TEŻ. Widzicie, już buduję z wami emocjonalną wspólnotę. Lepiej  mi, łatwiej myśleć o lęku, gdy nie jestem w nim sama. Wszystkich więc lękiem równo  obdzielam, każdemu potajemnie dosypuję po jednej łyżeczce do kawy, herbaty, co tam pijecie o poranku. Wszystkim, których znam, których życie wyobrażam sobie na podobieństwo mojego: raczej dobre, spokojne, przyzwoite, z niewielką przestrzenią na szaleństwo, z niepozornymi szczelinami, pomiędzy które niepostrzeżenie wkrada się to i owo. Lęk. 


Chcę czuć, że nie jestem sama, gdy kulę się ze strachu, w poczuciu bezradności, gdy nie znajduję uzasadnienia, by robić cokolwiek. Lżej z myślą, że nie tylko mnie wszystko czasem smakuje tak samo: cierpko. Inni miewają jak ja: wstają mechanicznie,  ubierają  się mechanicznie, mechanicznie szykują śniadania, wychodzą do pracy, do ludzi, z którymi rozmawiają też trochę jakby z przyzwyczajenia. Ale trzeba wstać, szykować i rozmawiać - bo może kiedyś i tego nie będzie?


Włączam was, zagarniam do wspólnego przeżywania. Nie zapytawszy o pozwolenie, w cichości licząc na wzajemność - oby w radości i pogodzie ducha. Proszę. 





Komentarze