Kurkowy Kalendarz Świąteczny - kartka czternasta

 Jestem babą zgubą.

Lista rzeczy porzuconych, pozostawionych gdzieś, zapodzianych, zapomnianych, oddanych trochę bezmyślnie, a potem żal, zużytych i nieodżałowanych (bo niezastąpionych) z roku na rok wydłuża się.
Gdzieś podziały się muślinowe bluzeczki po babci, ozdobione pięknym krzyżykowym haftem wokół szyi i na rękawach. Haftem tak drobnym, że dotąd, choć przywołuję je już tylko z pamięci, wzbudzają zachwyt. Ile lat trzeba ćwiczyć dłonie, by drobić tymi krzyżykami tak pięknie jak babcia Luba? A ona umiała, a jakże. Umiała dużo więcej. Falbanki jej pierogów zwijały się fikuśniej niż innych babć, a berety formowane a la matrioszka – mniejszy w większym, i jeszcze większym – trzymały fason wbrew najgorszym warunkom pogodowym.
Pracując w Białej, stałam się recydywistką w dziedzinie gubienia zegarków. Spędziłam tam kilkanaście lat, ale w tym kontekście istotne są tylko trzy. I dwa eleganckie, subtelne czasomierze – cacuszka sprezentowane przez męża. Ich los po utracie pozostaje dla mnie tajemnicą – może zdobią czyjeś nadgarstki (z czego bym się cieszyła, bo biżuteria jest po to, by wydobywała czyjąś urodę) albo spoczywają pod jakimś drzewem, od czasu do czasu złowieszczo tykając...
Już nigdy nie podaruję ci żadnego zegarka – złorzeczył wtedy mąż - nie opłaca się. Wszystko w tej Białej zgubisz.
Mąż na szczęście nie potrafi długo się na mnie gniewać i jeszcze kilka razy obdarował mnie zegarkami. Wyszukiwał jednak modele o wyjątkowo trwałych i mocnych zapięciach, odporne na kąpiele w słonej wodzie, próby ognia, a przede wszystkim na roztrzepanie właścicielki. Ostatni sprezentowany model, sportowy, noszę z dumą od kilku lat. Działa rewelacyjne – o ile pamiętam o naładowaniu go.
Wracając do Białej… Kiedyś zabrałam tam torbę z Duki, którą mąż z jakichś powodów szczególnie lubił. Jak się okazało, była to dla torby podróż w jedną stronę – nigdy już do domu nie wróciła, dzieląc los zegarków i wielu innych drobiazgów, którym nie było ze mną po drodze:) Oj, nasłuchałam się wtedy! Historia ta ma jednak sympatyczną puentę – utrwalona została w rodzinnym powiedzonku. Gdy w naszym domu coś ginie, pada komentarz: pewnie mama wywiozła to do Białej.
Trzy dni temu zgubiła rękawiczkę. Niby druga została w torebce, więc utrata połowiczna, ale wiadomo, nic z tego nie będzie.
Bardzo lubiłam te rękawiczki. Miały piękny turkusowy kolor i ładnie komponowały się z granatowymi ściągaczami swetra. Dla mnie, kolorystki, to naprawdę duża strata. Poza tym że zimno w dłonie.
Kupiłam te rękawiczki w Gdańsku, podczas wizyty u syna, w miłych okolicznościach.
No cóż. Szkoda, ale to tylko rzecz.
Wszystko to tylko rzeczy.
Rzecz w tym, że rzecz przestaje być rzeczą tylko, gdy wiąże się z kimś ważnym. Wtedy staje się kluczowym rekwizytem w naszej wspólnej historii. Więc szkoda.



Komentarze