Wiosna, proszę ja ciebie


 Wstaję jak zwykle o piątej, ale zmęczona bardziej, niż gdy kładłam się do łóżka. Sen miałam, proszę ja ciebie, płytki i  niespokojny. Pies sąsiada wył przez całą noc, cichł tylko na chwilę, pewnie żeby się wody napić, a potem kolejna seria, jeszcze bardziej rozpaczliwa. Ciekawe czemu tak wył? Gdyby to było za dnia, zaszłabym do sąsiada z interwencją, niech to zwierzę, nie wiem: uspokoi, nakarmi, wyprowadzi. Ale w nocy z chałupy się nie ruszam. Zresztą sąsiad trochę prostak, więc nie wiadomo, jak by zareagował. Może znów jednym z tych swoich prymitywnych żartów typu: a sąsiadce w łóżku zimno, że po nocy do chłopa lata?

Leżałam więc do tej piątej i rozmyślałam o różnych głupotach. Gdybym była religijna, odmawiałabym teraz zdrowaśki, jak moja mama. Różaniec pomagał jej na bezsenność. Wyślizgany sznureczek nadal leży w szufladzie biurka, owinięty w serwetkę z „Babim latem” Chełmońskiego. Miałam kiedyś kupić jakieś  etui, prosiła tyle razy, ale za jej życia zapominałam, a co dopiero po śmierci. Może gdybym się modliła. Ale się nie modlę. Matka przeciwnie. Jak nie różaniec, to przywoływanie świętych. Na świętego Kazimierza to, na Wojciecha tamto… Znała się na tym, oj, znała. Na świętego Kazimierza zima do morza zmierza – mówiła. Albo: Wojciech się zbliża, przylecą bociany.

A czy  był jakiś święty od spokojnego snu?

W każdym bądź razie już nie śpię. Niby poranek jak zwykle, proszę ja ciebie, ale jakoś inaczej. Jaśniej. A przez to lżej, mimo niewyspania.

Murzyna parzę około piątej trzydzieści. Szklankę stawiam na kuchennym parapecie, przy którym  za chwilę zasiądę - mam tu swój ulubiony punkt obserwacyjny - obok drugiej porannej konieczności: papierosów. Do petowania nie służy mi, proszę ja ciebie, jakiś chamski słoik, na przykład po musztardzie, tylko elegancka kryształowa popielnica odziedziczona po dziadku. Dziś już nigdzie takiej nie kupisz, chyba że w antykwariacie, za krocie. Zresztą po co komu takie kryształy – do elektryków popielnica niepotrzebna.

W domu palę, od kiedy zmarła mama. Ale tylko w kuchni.

Wyciągam z paczki pierwszego papierosa – świętego, jak ja to mówię. Podpalam zapalniczką do zniczy i rozpoczynam poranny przegląd podwórka.

Na razie niewiele się dzieje. Cisza, spokój.  Czuć jednak, proszę ja ciebie, i widać, że idzie wiosna. Pod naszą wierzbą – królową podwórka, jak ja to mówię - ktoś postawił toi toia. Dla kogo to? Przecież nie dla tych wagabundów, którzy po zimnych miesiącach wynurzyli się ze swoich kryjówek i  rozpoczęli żerowanie? Bo że się przebudzili, widać po piaskownicy pełnej puszek i buteleczek. Sporo się tego już nazbierało. Piaskownica – śmietnica.

Po co więc toi toi, w dodatku zamknięty na kłódkę? To znak, proszę ja ciebie, że wkrótce zaczną się wiosenne remonty. Ale gdzie? Może odświeżą elewację kamienicy po lewej? Albo zburzą stojące na samym środku podwórka pokraczne budy udające garaże, tylko że nikt w nich żadnego auta nie trzyma?

A może w końcu zrobią porządek z naszym rozbebeszonym śmietnikiem? Ogrodzą jakoś, zadaszą, żeby wagabundowie i ptaszyska (nie wiadomo, którzy gorsi) nie mieli tam używania?

Muszę się dowiedzieć, zadzwonić do administracji, ale to tak po ósmej. Ośma pięć – i do skutku, aż ktoś odbierze. Jak do przychodni.

Dopiero piąta czterdzieści pięć. Jest już zupełnie jasno. Właściciel nocnego wyjca wyszedł z nim w końcu na spacer. Pies obsikuje lichy pień jednego z trzech drzewek posadzonych późną jesienią w pobliżu placu zabaw. Widzę, że drzewka się przyjęły, pojawiły się chyba nawet zalążki pierwszych listków. Do wierzby – królowej – jeszcze im daleko, ale co drzewo, to drzewo. Będą drzewa, proszę ja ciebie, będą ptaki śpiewające. Jak to mama mówiła? Śpiew skowronka z rana – wiosna malowana. Sikorka malutka z serca piosnkę utka.

Jak się pojawią, to nawet okno otworzę o poranku, żeby posłuchać. Bo na razie nie ma po co – tylko karetki i tramwaje.

A z ptaków, proszę ja ciebie, to u nas mewy na przykład słychać. Widziałam, jak krążą nad śmietnikami wespół w zespół z gawronami. Żerują i bałaganią.

Jeszcze i one.

Do czego to doszło, powiedziałaby mama. Mewy na Warmii.

 




Komentarze