Przekaz dnia

 Jest poniedziałek. Jak to poniedziałek - dzień niezbyt lubiany i wyczekiwany, przypominający o sobie już w niedzielny wieczór, niestety lekkim skurczem jelit. 

No ale dobrze, po stoicku: nie kraczmy, nie dajmy się zwieść szkodliwym stereotypom, niech poniedziałek pokaże, na co go stać, przyjmijmy jego dary z godnością.

I oto jeden z takich darów. Zajęcia indywidualne, w czytelni. Tylko ja, uczeń i regały pełne smakowitych publikacji. 


Uczeń biedzi się nad diagnozą, a ja trochę go pilnuję, a trochę zajmuję się sobą. Mam teraz czas, żeby się podenerwować. Czeka mnie dziś spotkanie z mamą pewnego ucznia. Nie tego od diagnozy, mamą innego. O co może jej chodzić? Dlaczego napisała do mnie “Szanowna Pani, proszę o spotkanie dnia tego i tego”, a ja na tę “szanowną” zareagowałam jak nastolatek na kropkę*** - od razu wyprostowałam się i poczułam zobligowana do składania wyjaśnień?


Takie mam doświadczenie zawodowe, tak wiele już za mną spotkań z rodzicami - wszyscy ocaleli; strategię “win - win” stosowałam, jak się okazuje, zanim się o niej dowiedziałam na jakimś szkoleniu z komunikacji. A mimo to nadal drżę na myśl o kolejnej konfrontacji nauczycielsko-rodzicielskiej. Właśnie: konfrontacji - tak to widzi mój zakuty belferski łeb. O jakiej konfrontacji ty mówisz? - retorycznie pyta mnie mąż. I po raz setny próbuje wyjaśnić: to zupełnie normalne spotkanie i naturalna potrzeba rodzica, który chce wiedzieć. Prawda? Dlatego zadaje pytania. Pytania to pytania, nie śmiercionośne pociski, wystarczy więc na nie odpowiedzieć, nie trzeba się zbroić. 


Niby rozumiem, ale nadal podchodzę do sprawy z nieufnością. Jakbym nieświadomie przywiązała się do roli antagonistki w szkolnym spektaklu - roli, której przydziału nikt ze mną nie konsultował. Przecież nie jestem niczyim wrogiem.

Jakby nauczycielom i rodzicom przywarł do pleców bagaż  stereotypów. I choć pod jego ciężarem idą lekko przygarbieni, nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, by poluzować paski albo cisnąć precz całe to cholerstwo.

 

Podenerowałam się trochę,  poobawiałam.


A teraz opiszę, czym jeszcze się zajmowałam, podczas gdy uczeń biedził się nad diagnozą.  

Ponieważ wybrał ławkę stojącą tuż przy regale z książkami o sztuce (dobry chłopiec, mimowolnie zadbał o mnie), mogłam bezkarnie przeglądać albumy o sztuce. 


I tak siedzieliśmy oboje w jednej czytelni; uczeń biedził się nad diagnozą, a ja cały czas czuwałam i byłam do dyspozycji, na wypadek  gdyby wpadł w kłopoty. Mógł na mnie liczyć. Czuwałam i przeglądałam albumy. 

Niedługo jednak. W jednym z monumentalnych dzieł Andre Malraux - już nie pamiętam, w którym: Ponadczasowe, Nierzeczywiste czy Nadprzyrodzone, znalazłam obraz Juana Sancheza Cotana Martwa natura z pigwą, kapustą, ogórkiem i melonem.

Nie mogłam  oderwać od niego oczu. Patrzyłam i  patrzyłam.


Ten obraz to komunikat, którego na dziś potrzebowałam. Drugi poniedziałkowy dar. Taki niepartyjny przekaz dnia, szczęśliwie odnaleziony pośród wielu innych zbędnych, zbyt złożonych, zanadto ozdobnych komunikatów. Prosty, klarowny, emanujący spokojem. Wszystko tu jest na swoim miejscu, wyeksponowane w całej okazałości, skonfrontowane ze sobą, ale nie konkurujące. Wypełnia przestrzeń w sposób nieinwazyjny, oczywiste w swej postaci, samo przez się. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby któregoś z tych elementów nie być.


Proszę, nie zjadajcie mi melona, choć taki soczysty. Ani kapusty, choć taka piękna (zawsze uważałam, że jest to warzywo o wyjątkowej urodzie). Niech wszystko pozostanie takie, jakim w tej chwili jest. Niech sobie tak trwa.


Może dzięki trwaniu ten poniedziałek będzie bardziej znośny?  


***kropka nienawiści: kropka przez młodych użytkowników mediów społecznościowych nielubiana, bo zbyt kategoryczna, ostateczna, zobowiązujaca, agresywna




Komentarze