Może coś, a może nic?

Blogowy licznik pokazuje, że zbliżam się do setki. Jeszcze tylko trzy teksty, a nawet dwa, bo trzeci właśnie  piszę,  i mogę świętować. Pokręcone poczucie własnej wartości każe mi z jednej strony odtrąbić sukces - ja, dziedziczka klątwy niedokręconej śrubki wytrwałam przy zadaniu, którego nikt mi nie narzucił, nikt nie zmusił, z czystej pasji i bezinteresownej miłości. Grosza nie zarobiłam, a czuję się jak milionerka!

Z drugiej zaś strony w związku z pisaniem przeżywam mnóstwo różnych lęków i wątpliwości, wciąż szukam odpowiedzi na pytania na co to i po co to robię. Czy warto? Czy dobre? Czy potrzebne?

Spójrzmy na tzw. twarde dane, czyli blogowe statystyki. 5620 - tyle osób zajrzało do Kurki od momentu powołania jej do życia, co nastąpiło 7 sierpnia 2018 roku. Paradoksalnie, inicjalny wpis nosił tytuł „Kurko z kosmosu, do widzenia”. Dziwny tytuł, zważywszy na to, że zaczynałam, a nie kończyłam:) Czyżbym aż tak nie wierzyła w sens własnego „projektu”, że już na wstępie żegnałam się z nim? Musiałam pogrzebać nieco w pamięci, by wyjaśnić sobie ten paradoks. No i przypomniałam sobie: na początku miałam inny pomysł na tytuł - „Różowy szal i niebieskie okulary”. Tytuł ten wydawał mi się szalenie artystyczny. Na szczęście jakaś dobra dusza poradziła, żebym powróciła do wykreowanej wcześniej (i w innych zupełnie celach - dydaktyczno-socjoterapeutycznych, uwierzycie???) Kurki – jedynej w swoim rodzaju, bo z kosmosu. Kurki pisanej raz wielką, raz małą literą, w zależności od stopnia wzajemnej sympatii. Do zmiany nie trzeba mnie było przekonywać długo, widać zawsze bliższa mi byla stylówa lekko ironiczna niż uduchowiona, a la Pawlikowska-Jasnorzewska czy inna Poświatowska.

Kurka się ostała i rozpisała na całego. A które spośród 97 opublikowanych dotąd przez nią tekstów czytaliście najchętniej? W ścisłej czołówce plasują się: „Babcia Luba” – wspomnienie o mojej babci (184 czytelniczek i czytelników), „Dłonie, ogień i czas” – o pieczeniu chleba (128 osób) i „Tatuaże” (105) – jeden z niewiele tekstów prawdziwie miłosnych. Dostawałam nawet komentarze, że mogłabym tylko tak pisać… Może o kulinariach, z mężem? Może więcej o miłości?

Cóż, raz udawało się bardziej miłośnie, raz bardziej kulinarnie, ale zwykle w tonie odpowiadającym chwili, która mnie do tego pisania wzywała. Pisze się zawsze to, co się pisze, co przychodzi, czego się samemu potrzebuje. Może dlatego jeszcze się pisze. Nawet kosztem odpływu czytelników, których drażnią mniej lub bardziej udane eksperymenty paraportyckie.

Kurka się ostała, rozpisała, a nawet z czasem dochrapała Kurnika z książkami, do którego wprawdzie nie zagląda ostatnio zbyt często, pochłonięta życiem w większym mieście, ale kto wie, czy nie nadchodzi właśnie czas większego skupienia na cudzej twórczości, opowiadania o literackich  mistrzyniach i mistrzach? 

Kurka jest też obecna na FB. Niestety, kompletnie nie zna się na tych wszystkich algorytmach i innych sztuczkach magicznych poszerzających dostęp do publiczności, dociera więc do tych, którzy ją cudem jakimś odnajdą lub gdy ktoś ją poleci. Ma już 177 czytelników i co jakiś czas pojawia się ktoś nowy. Wszyscy bezcenni.

Czy myślę o tym, co dalej? Oczywiście – przede wszystkim chcę dobrnąć do setki – to cel najbliższy. 

Może macie jakąś prośbę? Zadanie, które  - jako Kurka drapiąca pazurkiem w klawiaturę - mogłabym zrealizować na finał lub przedfinał setki? 

A co potem?

Może coś? COŚ?

Albo nic? NIC? 

Się zobaczy:) 




 

Komentarze